
Piętnaścioro nastolatków na obozie letnim oddaje się swoim ulubionym zajęciom. Dla niektórych jest to opalanie, dla innych znęcanie się nad fauną morską, a jeszcze dla niektórych bicie młodszej siostry. Brzmi nieco dziwnie? To co powiecie na przypadkowe odnalezienie przez dzieciarnię jaskini wypełnionej drogim elektronicznym sprzętem? Okazuje się, że to osobliwe miejsce jest warsztatem pracy niejakiego Kokopelliego twórcy gier komputerowych, który proponuje dzieciom przetestowanie jego najnowszej produkcji gdzie ogromny robot stawia czoła piętnastu inwazjom kosmicznych najeźdźców. Bohaterowie zgadzają się - choć nie bez wątpliwości - i podpisują kontrakt z programistą przez przyłożenie ręki do metalowej płytki. Niedługo po tym zdarzeniu wszyscy zasypiają i na powrót pojawiają się na wybrzeżu gdzie przed chwilą się bawili. Postanawiają nikomu o tym nie mówić i zwyczajnie zapomnieć o Kokopellim. Tak by się zapewne stało gdyby następnej nocy ni stąd ni zowąd na brzegu plaży nie pojawiły się dwa gigantyczne roboty, a cała piętnastka nie znalazła się w kokpicie jednego z nich. Okazało się, że robotem kieruje poznany wczorajszego dnia informatyk, mechanicznym gigantem steruje za pomocą myśli z przezroczystego kokpitu. Szybko rozprawia się z kosmicznym najeźdźcą i niszczy jego punkt witalny ukryty pod metalowym pancerzem. Po tym krótkim instruktarzu Kokopelli odchodzi rzucając tylko krótkie "przepraszam". Po jego odejściu miejsce "przewodnika" zajmuje groteskowa, latająca maskotka Koemushi(z japońskiego żuk gnojarz).
Z początku dzieciaki potraktowały propozycję ratowania świata w ogromnym robocie za niezwykłe doświadczenie. Poczuli, że są potrzebni, nazwali nawet maszynę imieniem Zearth nawiązujący do nazwy błękitnej planety. Już po pierwszej walce ich podejście do robota zmienia się o 180 stopni, kiedy po wygranym pojedynku ginie pierwszy z piętnastu, utalentowany, pełen energii chłopak. Gdy poznają szokującą prawdę o tym, że każdy z nich musi umrzeć niezależnie od wyniku walki zaczynają postrzegać Zeartha nie jako obrońce ale bezlitosną cele śmierci.
Zachowania młodych ludzi postawionych w tak skrajnej sytuacji to kwintesencja tegoż anime. Zearth i kolejne walki są tłem, wyzwalaczem, sposobem na głębsze ukazanie ich dylematów, codziennych problemów. Bokura no jest próba ukazania patologi występujących coraz częściej w japońskim społeczeństwie, które dotyczą głownie młodych. Jakby nie patrzeć normalny wśród całej piętnastki był tylko Waku. Wydaje mi się, że jego śmierć jako pierwszego była oficjalnym zerwaniem serii ze stereotypem głównego bohatera jakiego znamy z anime typu shonen. Następne postacie to już ciekawsze przypadki. Szczególnie długo zastanawiał mnie wątek Chizu i Kako. Opowieść o miłości(także tej nieodwzajemnionej), pożądaniu, hipokryzji, no i wreszcie zbrodni ale również wybaczeniu. Tak to wygląda w dwóch wymiarach, ale biorąc pod uwagę wszystkie możliwe płaszczyzny sprawa się komplikuje. Ilekroć zastanawiam się nad ich decyzjami są najpierw zrozumiałe, normalne choć niesprawiedliwe, z czasem przestaje rozumieć cokolwiek, widzę tylko irracjonalność ich stosunków aż w końcu dostrzegam dramat obu postaci i to tak wyraźnie, że sami czuje ból. Większość wątków to naprawdę brutalne historie i proszę nie rozumieć przez to ilości przelanej krwi. W przypadku, krwawych scen można się co najwyżej skrzywić, Bokura no serwuje nam całkiem inny rodzaj brutalności. Bohaterowie, którym wszystko sypie się na głowę, podejmują decyzji, których sami nie bylibyśmy w stanie podjąć aby w końcu zginąć jako bezimienni bohaterowie. Ktoś kiedyś porównał Bokura no do tragedii antycznej. Porównanie w 100% trafne.
Mówiąc o fabule nie chciał bym zapomnieć o jakże widocznym wątku science-fiction, który przecież istnieje i tego nic nie wymaże. Mimo, że głównym, flagowym atutem serialu są przeżycia "pilotów" to futurystyczne tło nie zniknęło i może to nawet lepiej. Akcja serialu ma miejsce w niedalekiej przyszłości, widać to między innymi po uzbrojeniu japońskich sił powietrznych i innych detalach, głównie militarnych. Tym co najważniejsze w wątku fantastycznym są jednak gigantyczne roboty. W początkowych odcinkach kiedy media nie znały imienia Zearth, robota nazywano Behemotem. Pokusiłem się o sprawdzenie tej nazwy. Behemot okazał się gigantycznym stworzeniem z hebrajskiej mitologi. Co ciekawe miał być ofiarą na uczcie końca świata. W odcinku 13 dowiadujemy się, że walki potworów mają głębszy sens, są selekcją naturalną równoległych wszechświatów. Nie wydaje mi się by był to zbieg okoliczności. Tak, że wątek science-fiction dość ciekawy acz nie powalający, pełniący w opowieści role drugich skrzypiec.
Anime Bokurano i to warto zauważyć ma swój pierwowzór w mandze o tytule Bokurano: Ours. Wersja telewizyjna z 2007 roku różni się nieco pod względem fabularnym. Niektóre elementy historii zostały mniej bądź bardziej zmienione tak jak wcześniej wspomniany wątek Chizu i Kako. Anime według mnie opowiada historię ciekawszą choć do pewnego stopnia ugrzecznioną. Paradoksalnie wersja ugrzeczniona powinna bardziej spodobać się dojrzałemu widzowi. Jak dla mnie reżyser zrobił kawał dobrej roboty mimo iż nie zadowolił w pełni fanów mangi. Kij im w oko, że się tak wyrażę brzydko.
Seria całkiem solidnie wygląda nie tylko od strony fabularnej, technicznie w niczym nie odstępuje pozostałym tytułom wydanym w dekadzie 2000 - 2009. Fajna kreska, naturalne postacie, można powiedzieć, że wręcz realne bez tych wszystkich upiększeń, dziwacznych fryzur i wydłużonych nóg. Kawaii jest tu tylko Koemushi. Na pochwałę zasługują tu także modele robotów. Choć wykonane w 3D świetnie wkomponowują się w malowane tła. Każdy mech wyglądał inaczej, niektóre lepiej, niektóre gorzej. Z tych gorszych warto wymienić ogromną piłę tarczową na nogach i kolczasty walec, który na pewno nie zachwycał swym wyglądem, ale ten można tłumaczyć presją psychologiczną jaką wywierał. Na miano najlepszego robota serii na pewno zasługuje Zearth, wysoki na pół kilometra czarny kolos o nienaturalnie zwężających się nogach. Równie dobrze co aspekt graficzny wypada muzyka. Nie kłamiąc mogę powiedzieć, że jak dotąd żaden z openingów nie przypadł mi tak bardzo do gustu jak utwór Unistall w wykonaniu Chiaki Ishikawy. To ten rodzaj muzyki, który sam w sobie jest opowieścią i doskonale potrafi streścić nastrój anime wprowadzając nas w odpowiedni klimat. Endingi też niczego sobie, spełniają powierzoną im role podsumowując emocjonalnie odcinek. Nieraz zdarzyło mi się płakać widząc tych wszystkich, którzy umarli trzymających się za ręce z tymi, którzy jeszcze żyją. Prócz tego nastrojowa muzyka w czasie trwania serialu, czego chcieć więcej? Standard do jakiego przyzwyczaiło nas studnio GONZO nie został zachwiany.
Na sam koniec trzeba powiedzieć - dzieło wybitne, pod wieloma względami, na które wielu czekało od lat. Wielu co nie znaczy wszyscy. Bokurano czy też Bokura no nie jest utworem, który dotrze do do mas. Znajdą się na pewno tacy, których anime znudzi po pierwszych odcinkach, innym pozostawi niedosyt nawet po dobrnięciu do ostatniego. Nie mogę polecić serii każdemu ale po przeczytaniu recenzji powinniście sami stwierdzić czy to tytuł dla was. Za to wszystkim mogę podziękować za przeczytanie recenzji. Trzymajcie się!
Autor: Kacpo
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz