Leniwie otworzył oczy. Wiedział, że to dziś jest ten dzień. Ten jedyny w swoim rodzaju i choć czekał na niego cały rok, perspektywa spotkania się z rodzicami wcale nie wydawała się już taka radosna, jak te 4 miesiące temu. To wtedy natknął się w domu na dokumenty opisujące dokładnie sposób w jaki przebiegła jego adopcja. Cały dotychczasowy świat legł w gruzach.
"Mamo... Tato..." wciąż myślał o tych, których przez ostatnie 18 lat nazywał rodzicami. Im składał życzenia, dzielił się wszystkimi radościami i smutkami. Teraz wszystko się zmieniło. Nagle stali się dla niego obcymi ludźmi. Był tak zszokowany, że musiał się od nich wyprowadzić. Całe szczęście rodzice kolegi wyjeżdżali gdzieś w interesach, więc spokojnie mógł się u niego zatrzymać.
- On na pewno nie ma takich problemów jak ja- powtarzał sobie w myślach. Mimo to nie zazdrościł przyjacielowi.
Powoli wstał, jakoś niespecjalnie starając się zachować ciszę, sapał głośno jakby był ociężałym niedźwiedziem, a nie ledwie osiemnastoletnim chłopcem. Drapiąc się po głowie i donośnie ziewając, przeszedł korytarzem i skrzypiącymi schodami wprost do łazienki. Zatrzasnął za sobą drzwi, zrzucił szlafrok i wszedł do kabiny. Woda niosła ze sobą ukojenie dla zszarganych nerwów chłopaka. Spokojny szum był niewysłowioną ulgą dla psychiki młodzieńca. Po dłuższej chwili, zebrał się w sobie i skończył brać poranny prysznic. Zakręcił więc wodę i powoli wygramolił się z kabiny, natychmiastowo narzucając na siebie te same ciuchy, które zostawił tu wczoraj wieczorem. Były lekko przepocone i brudne, ale jakoś niespecjalnie mu to przeszkadzało. Zbliżył się do lustra, przetarł je z pary, odkręcił kran i sięgnął po szczoteczkę do zębów. Spoglądając w lustro zdziwił się tym co tam zobaczył. Z odbicia spoglądała na niego trupio blada twarz z błękitnymi oczyma głęboko osadzonymi w oczodołach. Dokoła oczu niby wzgórza wznosiły się sine worki. Gdyby ktoś zobaczył go w takim stanie, z pewnością zacząłby modlić się do Boga o pomoc w godzinie śmierci. Na myśl o tym nastolatek uśmiechnął.
- Ludzie... - sapnął- Jak to się stało, że takie potwory rządzą światem?
Nigdy nie uważał się za osobę wybitną, a gdy tylko mógł zawsze stawał w samym środku tłumu i wtapiał się w niego niby kameleon. Jak każdy miał swoje namiętności. Dzielił je na dwie grupy. Pierwsze były mniej więcej jak u każdego chłopca w jego wieku: samochody, komputery i dziewczyny. Nigdy nikomu o tym nie powiedział, ale nic z tych rzeczy nie obchodziło go tak mocno jak jego druga grupa zainteresowań. Uwielbiał analizować ludzką psychikę, kochał ironizować, był sarkastyczny aż do szpiku kości. Był niczym dr Dolittle pośród barbarzyńskich jednostek, które śmiały mówić o swoim człowieczeństwie, a kradły, zabijały, gwałciły.
- Cholerny pomiot! - pomyślał i natychmiast wyszedł z łazienki. Niemalże przebiegł przez korytarz i wprost wpadł do kuchni. Zastał tam Przyjaciela, który na Jego widok nieomal stłukł trzymany w ręku dzban mleka. Często zastanawiał się jak to możliwe, że przyjaźni się z kimś takim. Jego znajomy, podobnie jak on sam, nie wyróżniał się niczym szczególnym. Średniego wzrostu, ciemnowłosy chłopiec w okularach, zawsze ubrany w czarny T-shirt i z ogromnymi słuchawkami przewieszonymi przez szyję. Do tej pory nie znalazł na to pytanie odpowiedzi, chociaż niewykluczone, że miało to związek z tym jak Przyjaciel odkrył Jego Duszę. Wystarczyło jedno głębokie spojrzenie w te zimne, martwe oczy, by ten szarak odgadł co znajduje się na dnie Jego Serca. Nie chcąc zbytnio przedłużać panującego napięcia uśmiechnął się do niego, podrapał jedną ręką po głowie, a drugą podniósł w powitalnym geście.
- Wcześnie dziś wstałeś, coś Cię martwi? - spytał jakby od niechcenia.
Przyjaciel przyjrzał Mu się uważnie. Nie lubił, gdy ten tak bezczelnie mu się przyglądał.
- Nic, w sumie to chciałem zobaczyć jak sobie radzisz. No i chyba nie jest zbyt dobrze? - zintensyfikował spojrzenie spokojnie kierując się w stronę stołu.
- Skąd ten pomysł? Czuję się świetnie, a to że poznam moich bilogicznych rodziców nie ma na mnie żadnego wpływu. Przecież i tak zostanę dalej tą samą osbobą, prawda? - myślał, że uda mu się zamaskować swoje obawy dotyczące spotkania ludzi, z którymi łączyły go więzy krwi, a o których istnieniu przez długie 18 lat nikt nie odczuwał potrzeby mu opowiedzieć. Początkowo był zły, wręcz wściekły, ale już dawno wybaczył rodzinie, że go o tym nie powiadomili. Teraz wewnątrz siebie skrywał tylko dziką i niespotykaną obawę przed tym co go czeka.
- Oczywiście. To dobrze, że się tym nie gryziesz... - Przyjaciel uśmiechnął się złowieszczo i wlał mleko z dzbanka do dwóch miseczek, w których już od dłuższego czasu czekały płatki kukurydziane.
- Skąd ten pomysł? Przecież znasz mnie, aż za dobrze. - powiedział spokojnie i bez najmniejszych oznak zdenerwowania, że został zdemaskowany w oczach kolegi. Podał mu łyżkę i nieco flegmatycznie usiadł na przeciwko.
***
Tuż po skończonym śniadaniu szybko wstał od stołu, pobiegł do korytarza, wyjął z szafy kurtkę i bejsbolówkę, włożył adidasy i pobiegł na przystanek. Robił to niemalże codziennie od blisko 4 miesięcy, odkąd zamieszkał z Przyjacielem, więc znacznie skrócił sobie tę drogę. Czekając na przyjazd tramwaju nerwowo przyglądał się ludziom dokoła. Uśmiechnął się do umazanego dziecka, które samotnie bawiło się w kałuży po drugiej stronie ulicy. Widział nieraz jak szydzili z niego rówieśnicy, wiedział, że powinien mu pomóc, ale do tej pory nie wpadł na pomysł jak to zrobić. Obok niego stanęła niewysoka, mocno zmęczona kobieta. Z drżeniem rąk wpatrywała się w dal. Przy każdym zgięciu ręku podczas spoglądania na zegarek jej twarz wykrzywiał grymas bólu. On wiedział.
- Powinna go pani zostawić i żyć jak normalna kobieta. - pomyślał i już miał jej to powiedzieć, gdy wtem przyjechał tramwaj.
W tramwaju był świadkiem przedziwnej sceny. Ogromny rosły mężczyzna spełniał każdą zachciankę stojącej kilka kroków dalej dziewczynki. Nie do końca wiedział o co tu chodzi, w sumie nie wiele go to obchodziło. Jechał przed siebie na spotkanie z nieznanym.
***
Wysiadł trzy przystanki dalej. Powoli wyszedł na zatłoczoną ulicę i skierował się w stronę siedziby firmy farmaceutycznej, w której umówił się na spotkanie z biologicznymi rodzicami. Wszedł do budynku, który ku jego zdumieniu, był niezwykle brudny.
- Jaka siedziba, taka firma- pomyślał i udał się do umówionego pokoju 66 na szóstym piętrze. Wsiadł do windy i pojechał. Wkrótce już szedł korytarzem, serce mało nie stanęło mu w gardle. Ostrożnie zapukał, pociągnął za mosiężną klamkę, otworzył dębowe drzwi i zamarł. Okazało się, że jego rodzice to...
Autor: Ichi-nii
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz