
Amaenaide yo! pierwotnie była mangą autorstwa wspominanego już Toshinoriego Sogabe. Rok po premierze, w lipcu 2005 r. Studio Deen stworzyło jej animowaną wersję pod reżyserią Keitaro Motonagi. Japońskie dzieło opowiada o klasztornym życiu młodego adepta buddyzmu o imieniu Ikkou. Ikkou jest ogromnym ignorantem, niechętnie spełnia swe obowiązki, wiecznie narzeka i przynosi hańbę swej świątyni Saien. Wbrew pozorom jego powiązanie z religią jest, jednak nad wyraz duże. Jest on, bowiem uważany za wcielenie legendarnego kapłana, a jego uwolniona moc służąca do oczyszczania dusz jest wprost ogromna. No właśnie, uwolniona. By uwolnić zapieczętowaną moc bohater musi zostać odpowiednio pobudzony. Pobudzenie w tym przypadku definiujemy jako ujrzenie dużych, nagich piersi. W tym niechętną pomocą służy mu szóstka, w przeważającej części hojnie obdarzonych przez naturę, mniszek zgłębiających tajniki swej religii w tej samej świątyni, co nasz heros.
Akcja anime nie jest zbyt złożona. Ba! Jest monotonna i schematyczna. Odcinek przebiega zazwyczaj w z góry określony sposób "Wydarzenie, stające się zazwyczaj tematem epizodu -> Wybryk Ikkou -> Walka obowiązkowo zakończona uwolnieniem bohatera". Do tego brak jakiejkolwiek fabuły zdecydowanie nasila pulę minusów tytułu. Oglądalność (w tym przypadku zdatność do oglądania) anime zwiększa, natomiast dość silna dawka humoru, stały punkt w właściwie każdym ecchi. Nie jest niestety, zbyt ambitny, (również przypadłość wielu tytułów ecchi) ale fanom animacji o podtekstach erotycznych nie powinno to przeszkadzać, bo to właśnie do nich jest on kierowany i z pewnością niejednokrotnie wywoła banana na twarzy.
Czas na parę słów na temat jakości kreski. Od strony graficznej Amaenaide yo! trzyma należyty poziom. Postacie są odpowiednio zaakcentowane i ładnie wykończone. Animacja jest płynna, a efekty pokroju eksplozji mocy naszego bohatera cieszą oko. Oprawę graficzną należy zaliczyć na plus, bo choć nie wyróżnia się niczym szczególnym całokształt robi dobre wrażenie.
Oprawa audio tytułu jest, niestety bezpłciowa. Poza stałymi punktami każdego anime, czyli openingami i endingami ścieżka dźwiękowa nie zawiera w sobie nic więcej, toteż jakakolwiek konkretna wypowiedź na temat tej sfery jest bardzo ciężka. Wspomnieć wypada jedynie, że jakiekolwiek dźwięki zawarte w serii są wesołe i odpowiadają klimatowi całej animacji.
Czas nadszedł na podsumowanie. Tytuł nie należy do ambitnych, braków nie nadrabia sferą techniczną, która w najlepszym wypadku reprezentuje wyższe stany średnie. Generalnie niskich lotów ecchi niczym nie wybijające się. A mimo wszystko bardzo dobrze bawiłem się przy owym tytule. Humor serwowany przez twórców przypadł mi do gustu, a kolejna seria, o podtytule Katsu!, nadrabia wiele braków recenzowanej pozycji. Osąd nad sensem oglądania pozostaje, więc do twojej dyspozycji. Jako nałogowy fan ecchi powinieneś to bez marudzenia wciągnąć. Jeśli preferujesz pouczające twory, z pewnością wiesz, że tu nie zabawisz. Pozostałym przedstawicielom płci silnej (tiaaa, męska szowinistyczna świnia) tytuł jest polecany. Hojnie obdarzone panny pozwolą przynajmniej elektronicznie spełnić skryte marzenia.
Autor: PiecQa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz