Mam na imię Akiko
od Atsuko93
Mam na imię Akiko. Opowiem wam pewną historię...
To było dawno temu, urodziłam się w rodzinie, która wcale mnie nie chciała, lecz nie chcąc wywołać skandalu w tak małej mieścinie postanowiła mnie zatrzymać. Dzieciństwo z pozoru miałam szczęśliwe i beztroskie, każdy wierzy pozorom, z czasem nawet ja zaczęłam tak to postrzegać.
Dorastałam jak moi rówieśnicy, na pierwszy rzut oka niczym się nie wyróżniałam, no może tylko tym, że byłam słaba, mała i przeraźliwie chuda. Jednak miałam dar – zdolność zjednywania sobie ludzi. Każdy uważał mnie za słodką istotkę, taką bezbronną, grzeczną, pomocną-istny Anioł. Odpowiadało mi to, lecz do pewnego czasu...
W szkole są twarde zasady –w końcu sam Darwin powiedział „przetrwają tylko najsilniejsi”. Jak ja miałam się w tym odnaleźć? Jak przetrwać? Cóż... pozory mylą. Mój wzrost, moja twarz, anielskie, długie, blond włosy nadawały mi wygląd iście anielski, ale nikt nie zastanawiał się, co skrywają te niebieskie, smutne, puste oczy.
Jednak to nie tak, że z dnia na dzień stałam się buntowniczką.
Przecież nie można sprawiać kłopotów, masz być wzorową córką, najlepszą uczennicą, to nic, że nikt Cię nie kocha, nikomu na tobie nie zależy, jesteś złem koniecznym tego świata dla całej rodziny, masz być idealna, mamy móc mówić ludziom, jacy to jesteśmy dumni ze swojej córeczki, wtedy może zaczniemy cię doceniać... każde zachowanie rodziny dawało mi to odczuć, byłam intruzem we własnym domu. Ale cierpliwie wszystko znosiłam, uczyłam się, byłam posłuszna, aż w dniu 13 urodzin zrozumiałam, że to mi nie pomoże, nic nie da.
Musiałam odreagować gdzieś stres, cierpienia zbierane przez te wszystkie lata, fałszywych przyjaciół, kolejne niepowodzenia, moją całą słabość i frustrację. Najlepszym miejscem była szkoła. –
Już zasnęliście? Nie? Zastanawiacie się, po co to piszę, kogo to obchodzi – nudna „kartka z pamiętnika” przewrażliwionej na punkcie swojego życia egoistki. Takie jest życie, powiecie- inni mają gorzej. No cóż wytrwajcie proszę do końca.
A więc kontynuując, odreagować było najłatwiej wśród rówieśników.
Bójki, szarpaniny, wojny na słowa – codzienność – tak włączyłam się to bitwy o miejsce w grupie, pozycję, szacunek. Nagle mnie zauważono, doceniono. Ze słodkiego dziecka zmieniłam się w agresywne „dziewuszysko”. Było mi z tym bardzo dobrze, maska, jaką zakładałam codziennie idealnie zakrywała to, co działo się ze mną gdzieś w głębi.
Nie chciałam czuć żalu, smutku, już nie chciałam więcej płakać przez ludzi.
To ja miałam teraz zadawać ból i cierpienie, siać zniszczenie w ich głowach, sumieniach...
Sama zamknęłam swoje uczucia gdzieś głęboko w umyśle, na całe 3 lata...
W końcu, pewnego dnia zauważyłam, że jest wielu ludzi wokół mnie, ale to tylko znajome twarze, zaczęłam odczuwać brak Przyjaciół. Takich prawdziwych, od serca. Jednak jak miałam komuś zaufać? Po tym, co przeszłam? Moje serce stało się kamieniem skutym lodem, a sumienie? – zapomniałam już, co to jest.
Nie dopuszczałam nikogo do siebie, teraz rozumiem, że po prostu się bałam. Wiedziałam, że kolejnej zdrady nie zniosę.
Samobójstwo – nie raz ta myśl pojawiała się w mojej głowie- to nic trudnego, weź więcej tabletek, skocz pod pociąg, z mostu- jest tak wiele możliwości...
Ale zawsze coś krzyczało we mnie „Nie! Nie dasz im tej satysfakcji, żyj i wznoś się ku górze! Osiągniesz wszystko, a to zaboli ich najbardziej” i tak żyłam dalej, co dzień walcząc sama ze sobą... Wybór: cierpieć żyjąc, czy odpocząć, nie czuć nic, dając odetchnąć innym od siebie. Zawsze była wredna, więc moja egzystencja trwała...
17 lat – przełomowy wiek, postanowiłam się zmienić – inna szkoła, inni ludzie, powinno się udać, nie mogę zmarnować całego życia nad użalaniem się nad sobą.
I tak poznałam Rena. Niemal od razu znaleźliśmy wspólny język, zaświeciło światełko nadziei – on przywróci mi moje dawno utracone człowieczeństwo, zmienię się na lepsze. Pierwszy raz złamałam swoją zasadę „ nadzieja matka głupich – rani ich i spycha na samo dno, dając nierealne złudzenia”.
Jednak był niemal identyczny jak ja- tak samo myśleliśmy, tworzyliśmy zgrany duet, on obudził we mnie człowieczeństwo, sprawił, ze świat zaczął wydawać się piękny jak mogłam mu nie ufać? Był tylko jeden problem w postaci – Usagi – cień Rena, tam gdzie on tam i ona. Nie mogłam jej mieć tego za złe, oni znali się dłużej, nie chciałam wchodzić pomiędzy nich, ale w końcu Usagi nie wytrzymała- wypowiedziała mi otwartą wojnę o Rena, on typowy mężczyzna – nie był niczego świadom. W tej wojnie wygrałam ja, ale coś między mną a nim się popsuło. Jak na początku naszej znajomości nie mogliśmy wytrzymać 10 minut bez siebie, tak teraz nie rozmawialiśmy prawie wcale, oddaliliśmy się od siebie.. Otwarcie o tym sobie mówiliśmy, chcąc ratować naszą przyjaźń. Jednak ja szybko zrozumiałam, że to przegrana bitwa. Nie rozumieliśmy się już tak dobrze jak wcześniej, zdałam sobie sprawę, że on też mnie wykorzystał, odkąd zaczęliśmy się Przyjaźnić reszta klasy zaczęła go nagle zauważać, miał wielu kolegów – pomogłam mu wyjść z cienia, a on po prostu mnie zostawił, pozostawiając we mnie swą słabością, zabierając moją siłę.
A tak o tym wam jeszcze nie opowiedziałam, a więc wróćmy na momencik w przeszłość.
Jeszcze jednym darem, jaki posiadałam była pomoc ludziom, nie taka zwykła pomoc. Ci słabi, nędzni, niezauważani przychodzili do mnie szukając pocieszenia i wsparcia, a że natury się nie da wyprzeć – pomagałam im, po pewnym czasie, stawali się silniejsi i opuszczali mnie, bez słowa podziękowania, wdzięczności – po części byli tacy jak kiedyś ja – nieugięci, odważni, przejmowałam ich żal, smutek i cierpienie na siebie, podczas gdy oni zabierali część mojej wewnętrznej siły. Nie potrafiłam się temu przeciwstawić. Zawsze po tej „pomocy” dopadały mnie doły, nie typowa depresja, po prostu dół, użalanie się nad swoją głupotą i postanowienia powrotu do pierwotnej postaci – zła wcielonego.
Wracając, Ren stał się klasową gwiazdą, by podbić szkołę brakowało mu już odwagi i charyzmy. Ja znów popadłam w melancholię, ale powiedziałam sobie, że nigdy więcej! Starałam się stać tą nieczułą skałą sprzed roku, ale nie mogłam, przeobraził mnie całkowicie w człowieka, szukałam pomocy u pewnego człowieka z grupy, budził we mnie agresję to fakt, ale to było za mało. Nie miałam wyboru – musiałam pogodzić się ze swoja sytuacją, ale nie pomagałam już innym.
W końcu zaprzyjaźniłam się z Shizuku, Akako i Aiko. Tworzyłyśmy szaloną paczkę. Zawsze wesołe, głośne i nieprzewidywalne, szczególnie ja i Akako... Ech, to były czasy...
Któregoś dnia podczas przerwy w szkole, Aiko poznała mnie z Michio. Wysoki, przystojny brunet. Nie miałam trudności z nawiązaniem z nim kontaktu, jednak nie chciałam by zajmował jakiekolwiek miejsce w moim sercu czy umyśle, nie chciałam znowu cierpieć... I udawało mi się to, rozmawialiśmy, żartowaliśmy, było miło.
Nie wiedząc nawet, kiedy zaprzyjaźniliśmy się i tak jest do teraz.
Oj, przepraszam chyba nie... pamięć ludzka jest zawodna, chodź przychodzi do mnie, co tydzień...
Zawsze przynosi mi kwiaty, takie piękne róże...
Nie, nie do mnie do domu, choć w pewnym sensie to jest mój dom – Michio odwiedza mój grób.
Tak, ja umarłam, opisuję moje życie, bo nie mogę wciąż trzymać tego ciężaru na swoich barkach, to moja spowiedź: „są rzeczy, o których możesz powiedzieć tylko po swojej śmierci”. Wiem, że nie byłam dobrym człowiekiem.
Podobała mi się moja śmierć, chociaż mogłoby być inaczej. Jak umarłam? Przypadkiem. Wracałam zdołowana po szkole, naprawdę paskudny dzień, szłam poboczem, już nie daleko był mój dom, nagle zobaczyłam bardzo szybko jadące czarne BMW, nie wiem czy nie zdążyłam, czy nie chciałam odskoczyć. Poczułam ból i że lecę w powietrzu. Kierowca wysiadł, kiedy upadłam na asfalt, był przerażony, zobaczyłam, że to ksiądz, szukał telefonu jednocześnie mówiąc do mnie „nie umieraj, nie umieraj”, pomyślałam, że musi być ze mną bardzo źle, zdołałam tylko się lekko uśmiechnąć i wyszeptać jedno słowo „dziękuję”. Widziałam w jego oczach strach i coś na wzór niezrozumienia, nie wiedział, o co mi chodzi, a ja tylko powtórzyłam dziękuję i zamknęłam oczy. Po jakimś czasie czułam szarpnięcia, ale byłam już za blisko światła, jakiś mężczyzna wziął moją dłoń i przeprowadził na drugą stronę – umarłam. Tak po prostu. Tak jak żyłam – samotnie, bez bliskich.
Potem dowiedziałam się, że ów ksiądz wezwał pogotowie i to szarpanie to były wstrząsy – ratowali mnie, ale to był już mój czas, śmierci nie można oszukać.
Ona jest piękna, ma długi płaszcz i wspaniałą, ogromną kosę... Wcale nie ścina głów, kosa to taki „rekwizyt”.
Ten mężczyzna zaprowadził mnie jakby do przedpokoju.
Były tam schody w dół, w górę i drzwi na wprost w końcu korytarza, my poszliśmy na górę, okazało się, że to Niebo, niestety jakaś kobieta ze skrzydełkami powiedziała, że miałam za dużo grzechów by iść tak od razu do nieba i odesłali mnie do Czyśćca – tam okazało się, że brakuje miejsc – śmieszne prawda? Poza materialnym światem, zabrakło miejsca dla duszy... Pozostało mi Piekło.
Zawsze wiedziałam, że po śmierci pójdę właśnie tam, nie sądziłam tylko, że tak szybko to się stanie, ale Lucyfer też mnie nie chciał i tak wróciłam na Ziemię. Ale nie jako człowiek, moje ciało leży w grobie, na którym zawsze ktoś stawia kwiaty, pali znicze...
Wróciłam jako duch, teraz zapewne patrzę jak czytasz to opowiadanie, rozejrzałeś się, nie widzisz mnie, ale czujesz moją obecność. Myślisz- bzdura, ale pamiętaj to, że czegoś nie widać, nie oznacza, że tego nie ma....
Pozostało mi jeszcze wiele lat służby dla mej Pani- Śmierci... Przychodzę cicho, zapowiadając jej nadejście...
Słyszysz szept? To ja, przygotowuję Cię na jej przyjście...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz