W pewnym mieście żyła dwójka dzieci. Maciek i Zosia byli bliźniętami. Nie było to jakieś rodzeństwo idealne, a zwyczajne, przeciętne. No i jak to w rodzeństwie bywa, kłótnie były na porządku dziennym. A to Maciek wyzwał, zabrał, uderzył- a to Zośka porwała, wyrwała, złamała. Praktycznie w niczym się nie zgadzali- zupełne przeciwieństwa. Zostali zapisani także do innych klas w szkole. Maciek wolał rozwijać się fizycznie, twierdził, że kondycja w życiu jest najważniejsza, dlatego uczęszczał do klasy sportowej. Natomiast Zosia, uzdolniona plastyczka i bardzo kreatywna dziewczyna wybrała klasę artystyczną. Jednak dwójka tych dziesięcioletnich dzieci miała jedną, wspólną cechę- obydwoje przepadali za swoim dziadkiem. Nie było dnia, żeby go nie odwiedzili, czy chociaż nie zatelefonowali.
Bardzo lubili przebywać w jego domu. Już od progu czuli ten charakterystyczny zapach jego mieszkania. I to jak wspaniałego mieszkania! Nie, dziadek Maćka i Zosi nie miał dużego domu. Właściwie była to skromna kawalerka z niewielkim ogródkiem. Ale nie dla nich! Dla nich było to miejsce pełne niezwykłych skarbów i historii. Już od dziecka słyszeli od dziadka niesamowite opowieści o dzielnych harcerzach, małych dziewczynkach ratujących swe rodziny przed niebezpieczeństwem oraz nieprawdopodobnych zdarzeniach, których sam był świadkiem.
Tak jak co dzień zapukali do drzwi swojego krewnego, a ten od razu uśmiechnął się, widząc swoich wnuczków. Weszli do małego, nieco zagraconego pokoju. Ogień w kominku wypełniał go przyjemną atmosferą. Na zewnątrz było chłodno, tak więc od razu usiedli na fotelach przy nim.
- Może chcecie po kubku ciepłego kakao? –zapytał dziadek.- Właśnie sobie robiłem.
-Pewnie!- odpowiedzieli.
Gospodarz udał się do kuchni, by wykonać zlecenie, a oni w tym czasie rozglądali się po, tak dobrze im znanym, pokoju. Tysiące figurek, stosy zdjęć i obrazów- każda z tych rzeczy ma swoją historię, a oni już każdą z nich znali.
-Podano do stołu! – oznajmił dziadek wkraczając do pokoju. W rękach trzymał tacę, na której stały trzy kubki pełne gorącego napoju.
-Dziękujemy –rzekła Zosia.- Dziadku, znasz jakąś nową historię? Przypomniałeś sobie od wczoraj?
- Jeden dzień to trochę mało skarbie, aby odświeżyć wspomnienia. Ale faktycznie, przypomniała mi się przygoda pewnego chłopca. Tylko to jest trochę dłuższe opowiadanie.
- Spokojnie. Mama pozwoliła nam dziś tu nocować, jeśli nie masz nic przeciwko.
- Oczywiście, że nie. Tak więc, jest to historia prawdziwa, która przydarzyła się pewnemu chłopcu. Miał na imię Krystian. Był nieco młodszy od was. Pewnego dnia pokłócił się z koleżanką i postanowił się przejść, żeby trochę odetchnąć. Spacery zawsze poprawiały mu nastrój. Wybrał się nad niewielki staw, otoczony wokoło małym laskiem. Było to jego ulubione miejsce, mało uczęszczane przez spacerowiczów. Tutaj , w jego własnym zakątku, mógł pofantazjować, pomarzyć. Kiedy doszedł na miejsce, zauważył niewielki kopiec ziemi. Podszedł bliżej i wtedy nagle ziemia zapadła się pod nim. Zaczął spadać w dół, gdy nagle stromy dół okazał się czymś w rodzaju długiej zjeżdżalni. Ostre zakręty i szybka prędkość sprawiły, że już nie wiedział, gdzie może być. Czy jest nadal pod lasem, czy może gdzieś pod miasteczkiem? Nagle zaczął zwalniać. Po chwili siedział już na wilgotnej ziemi. A więc cała ta zjeżdżalnia wykopana nie wiadomo przez kogo prowadziła do jakiejś podziemnej jaskini. W dodatku znajdywała się pod stawem.
Otrzepawszy się z kurzu, zaczął rozglądać się wokół. W środku tej jaskini umiejscowione było niewielkie oczko wodne. „Widocznie woda z jeziora przesiąkła przez dno”, pomyślał. Zbliżył się nieco do wody. Była jakaś inna niż ta na powierzchni. Krystian miał wrażenie, że wewnątrz niej coś się poruszyło. Wyciągnął rękę, by dotknąć tej krystalicznie czystej wody. Nie zdążył jednak, bo nagle na powierzchnię zaczęło coś wypływać. Im bardziej się przybliżało, tym stawało się większe. Gdy wreszcie podpłynęło pod samą powierzchnię wody, wystrzeliło tak gwałtownie w górę, że Krystian aż odskoczył do tyłu. Przez chwilę myślał, iż owe „coś” uderzy o ostre stalaktyty, ale zwinnie wykonało kilka manewrów i zawisło w powietrzu wpatrując się w zdziwionego chłopca.
Czegoś tak pięknego i niesamowitego nigdy w życiu nie widział. Nie bardzo wiedział co ma przed sobą. Najbardziej przypominało ogromnego ptaka, mniej więcej jego rozmiarów. Jego pióra były ostro zakończone. Skrzydła były nienaturalnie wielkie, zaś reszta jego ciała znacznie mniejsza niż u zwykłych ptaków. Pomimo braku światła, mienił się różnymi kolorami błękitu i bieli. Dłużej wpatrując się w owe stworzenia dało się zauważyć ostre szpony i krótki, ale groźnie wyglądający dziób. Pomimo tych wszystkich detali, które sprawiały, że ptak wyglądał niebezpiecznie i złowrogo, całość tworzyła idealną harmonię proporcji i barw.
Stworzenie z zaciekawieniem przyglądało się chłopcu. Ten jednak nie odczuwał uzasadnionego w tej sytuacji strachu. W jego ciele rodziła się euforia, radość, że jest świadkiem bytu tej niezwykłej istoty. Zaraz jednak podziw zaczął przemieniać się w początki paniki. Pamiętał jak długo tutaj zjeżdżał. Jak głęboko był pod ziemią? Czy w ogóle było wyjście z tej jaskini? Pomyślał, że może dałby radę dopłynąć do stawu przez to oczko wodne. Zaraz jednak porzucił ta myśl. Od roku chodził na basen, ale nie był aż tak dobrym pływakiem. Na dodatek w chwili zagrożenia nie miał kto udzielić mu pomocy. Nagle przyszło mu do głowy jedyne rozsądne rozwiązanie. „Dlaczego nie spróbować wydostać się tak, jak tu wpadłem?”, pomyślał. Ale znowu pojawiła się przeszkoda. W początkach zjazdu praktycznie spadał w dół. Jak mógł się wspiąć tak wysoko? Chyba nie dałby rady...
Nagle ptak, który przyzwyczaił już się do towarzystwa chłopca, podleciał do niego i stanął naprzeciw niego. Wówczas wystawił do niego jedną z nóg. Krystian odruchowo zasłonił twarz rękoma, w obawie przed atakiem „zwierzęcia”. Zaraz jednak zrozumiał, o co tak naprawdę mu chodzi. Być może rozumiał obawy i położenie Krystiana. Chciał mu pomóc. Z łatwością mógłby wylecieć przez tunel, którym dostał się do jaskini chłopiec. W końcu byli tej samej wielkości. Krystian powoli, ale mocno ścisnął nogę ptaka. Sprawiała wrażenie szorstkiej i twardej, jednak w dotyku była gładka i dosyć miękka. Z zadumy wyrwał go ptak, który gwałtownie zerwał się do lotu. Sprawiał wrażenie, że ciężar chłopca jest dla niego niczym. Leciał zwinnie, skręcając w odpowiednim momencie, mimo całkowitego mroku, który panował wewnątrz tunelu. Jednocześnie uważał, aby chłopcu nic się nie stało. W końcu Krystian zaczął czuć niewielki powiew wiatru, a chwile potem unosił się już nad stawem. Jego oczy oślepiło słońce, które przyzwyczaiły się już do mroku podziemia. Nagle zdał sobie sprawę, że ptak nie ma zamiaru się zatrzymać. Leciał coraz wyżej i wyżej. Musiał w końcu puścił nogi stworzenia. „Teraz albo nigdy!”, pomyślał. Chwilę potem zwolnił uścisk i zaczął spadać w dół. Po kilku sekundach poczuł, jak jego stopy zanurzają się w wodzie. Gdy spojrzał w górę, stworzenia już nie było. Zauważył jednak obok pływające, błękitne pióro. Chwycił je i zaczął płynąć do brzegu. Nie wiedział, ile czasu spędził pod ziemią. Chciał jednak jak najszybciej podzielić się swoimi przeżyciami z bliskimi. Gdy dotarł jednak do miasteczka, jego euforia ustała. Kto mu uwierzy? Miał pióro, ale co z tego? Ludzie nie wierzą w takie historie, zwłaszcza dzieciom.
- I co było dalej?- Zosię zżerała ciekawość.
- Postanowił nie mówić o tym nikomu. Żył dalej, a pióro schował głęboko do szafy- odpowiedział dziadek po czym spojrzał na zegarek.- O rany! Która to już godzina! Pora spać!
- Ale dziadku! – sprzeciwiały się dzieci.
- Nie marudźcie, jutro opowiem wam coś innego. Pamiętajcie, że jestem stary, też muszę się wyspać. No, a teraz idźcie umyć zęby.
- Dobrze.
Maciek i Zosia w drodze do łazienki zauważyli wazon z kwiatami. Jednak nie kwiaty przykuły ich uwagę, a to co było pomiędzy nimi. Niebieskawy przedmiot raził nieco w oczy, gdy padło na niego światło i przypominało... czy to możliwe?!
- Maciek, widzisz to co ja?! Co tu robi pióro, o którym opowiadał nam dziadek?! Czy... czy to możliwe, że to... że to dziadek był tym chłopcem?!
Dziadek słysząc te słowa uśmiechnął się jedynie pod nosem i poszedł umyć kubki po napoju.
Bardzo lubili przebywać w jego domu. Już od progu czuli ten charakterystyczny zapach jego mieszkania. I to jak wspaniałego mieszkania! Nie, dziadek Maćka i Zosi nie miał dużego domu. Właściwie była to skromna kawalerka z niewielkim ogródkiem. Ale nie dla nich! Dla nich było to miejsce pełne niezwykłych skarbów i historii. Już od dziecka słyszeli od dziadka niesamowite opowieści o dzielnych harcerzach, małych dziewczynkach ratujących swe rodziny przed niebezpieczeństwem oraz nieprawdopodobnych zdarzeniach, których sam był świadkiem.
Tak jak co dzień zapukali do drzwi swojego krewnego, a ten od razu uśmiechnął się, widząc swoich wnuczków. Weszli do małego, nieco zagraconego pokoju. Ogień w kominku wypełniał go przyjemną atmosferą. Na zewnątrz było chłodno, tak więc od razu usiedli na fotelach przy nim.
- Może chcecie po kubku ciepłego kakao? –zapytał dziadek.- Właśnie sobie robiłem.
-Pewnie!- odpowiedzieli.
Gospodarz udał się do kuchni, by wykonać zlecenie, a oni w tym czasie rozglądali się po, tak dobrze im znanym, pokoju. Tysiące figurek, stosy zdjęć i obrazów- każda z tych rzeczy ma swoją historię, a oni już każdą z nich znali.
-Podano do stołu! – oznajmił dziadek wkraczając do pokoju. W rękach trzymał tacę, na której stały trzy kubki pełne gorącego napoju.
-Dziękujemy –rzekła Zosia.- Dziadku, znasz jakąś nową historię? Przypomniałeś sobie od wczoraj?
- Jeden dzień to trochę mało skarbie, aby odświeżyć wspomnienia. Ale faktycznie, przypomniała mi się przygoda pewnego chłopca. Tylko to jest trochę dłuższe opowiadanie.
- Spokojnie. Mama pozwoliła nam dziś tu nocować, jeśli nie masz nic przeciwko.
- Oczywiście, że nie. Tak więc, jest to historia prawdziwa, która przydarzyła się pewnemu chłopcu. Miał na imię Krystian. Był nieco młodszy od was. Pewnego dnia pokłócił się z koleżanką i postanowił się przejść, żeby trochę odetchnąć. Spacery zawsze poprawiały mu nastrój. Wybrał się nad niewielki staw, otoczony wokoło małym laskiem. Było to jego ulubione miejsce, mało uczęszczane przez spacerowiczów. Tutaj , w jego własnym zakątku, mógł pofantazjować, pomarzyć. Kiedy doszedł na miejsce, zauważył niewielki kopiec ziemi. Podszedł bliżej i wtedy nagle ziemia zapadła się pod nim. Zaczął spadać w dół, gdy nagle stromy dół okazał się czymś w rodzaju długiej zjeżdżalni. Ostre zakręty i szybka prędkość sprawiły, że już nie wiedział, gdzie może być. Czy jest nadal pod lasem, czy może gdzieś pod miasteczkiem? Nagle zaczął zwalniać. Po chwili siedział już na wilgotnej ziemi. A więc cała ta zjeżdżalnia wykopana nie wiadomo przez kogo prowadziła do jakiejś podziemnej jaskini. W dodatku znajdywała się pod stawem.
Otrzepawszy się z kurzu, zaczął rozglądać się wokół. W środku tej jaskini umiejscowione było niewielkie oczko wodne. „Widocznie woda z jeziora przesiąkła przez dno”, pomyślał. Zbliżył się nieco do wody. Była jakaś inna niż ta na powierzchni. Krystian miał wrażenie, że wewnątrz niej coś się poruszyło. Wyciągnął rękę, by dotknąć tej krystalicznie czystej wody. Nie zdążył jednak, bo nagle na powierzchnię zaczęło coś wypływać. Im bardziej się przybliżało, tym stawało się większe. Gdy wreszcie podpłynęło pod samą powierzchnię wody, wystrzeliło tak gwałtownie w górę, że Krystian aż odskoczył do tyłu. Przez chwilę myślał, iż owe „coś” uderzy o ostre stalaktyty, ale zwinnie wykonało kilka manewrów i zawisło w powietrzu wpatrując się w zdziwionego chłopca.
Czegoś tak pięknego i niesamowitego nigdy w życiu nie widział. Nie bardzo wiedział co ma przed sobą. Najbardziej przypominało ogromnego ptaka, mniej więcej jego rozmiarów. Jego pióra były ostro zakończone. Skrzydła były nienaturalnie wielkie, zaś reszta jego ciała znacznie mniejsza niż u zwykłych ptaków. Pomimo braku światła, mienił się różnymi kolorami błękitu i bieli. Dłużej wpatrując się w owe stworzenia dało się zauważyć ostre szpony i krótki, ale groźnie wyglądający dziób. Pomimo tych wszystkich detali, które sprawiały, że ptak wyglądał niebezpiecznie i złowrogo, całość tworzyła idealną harmonię proporcji i barw.
Stworzenie z zaciekawieniem przyglądało się chłopcu. Ten jednak nie odczuwał uzasadnionego w tej sytuacji strachu. W jego ciele rodziła się euforia, radość, że jest świadkiem bytu tej niezwykłej istoty. Zaraz jednak podziw zaczął przemieniać się w początki paniki. Pamiętał jak długo tutaj zjeżdżał. Jak głęboko był pod ziemią? Czy w ogóle było wyjście z tej jaskini? Pomyślał, że może dałby radę dopłynąć do stawu przez to oczko wodne. Zaraz jednak porzucił ta myśl. Od roku chodził na basen, ale nie był aż tak dobrym pływakiem. Na dodatek w chwili zagrożenia nie miał kto udzielić mu pomocy. Nagle przyszło mu do głowy jedyne rozsądne rozwiązanie. „Dlaczego nie spróbować wydostać się tak, jak tu wpadłem?”, pomyślał. Ale znowu pojawiła się przeszkoda. W początkach zjazdu praktycznie spadał w dół. Jak mógł się wspiąć tak wysoko? Chyba nie dałby rady...
Nagle ptak, który przyzwyczaił już się do towarzystwa chłopca, podleciał do niego i stanął naprzeciw niego. Wówczas wystawił do niego jedną z nóg. Krystian odruchowo zasłonił twarz rękoma, w obawie przed atakiem „zwierzęcia”. Zaraz jednak zrozumiał, o co tak naprawdę mu chodzi. Być może rozumiał obawy i położenie Krystiana. Chciał mu pomóc. Z łatwością mógłby wylecieć przez tunel, którym dostał się do jaskini chłopiec. W końcu byli tej samej wielkości. Krystian powoli, ale mocno ścisnął nogę ptaka. Sprawiała wrażenie szorstkiej i twardej, jednak w dotyku była gładka i dosyć miękka. Z zadumy wyrwał go ptak, który gwałtownie zerwał się do lotu. Sprawiał wrażenie, że ciężar chłopca jest dla niego niczym. Leciał zwinnie, skręcając w odpowiednim momencie, mimo całkowitego mroku, który panował wewnątrz tunelu. Jednocześnie uważał, aby chłopcu nic się nie stało. W końcu Krystian zaczął czuć niewielki powiew wiatru, a chwile potem unosił się już nad stawem. Jego oczy oślepiło słońce, które przyzwyczaiły się już do mroku podziemia. Nagle zdał sobie sprawę, że ptak nie ma zamiaru się zatrzymać. Leciał coraz wyżej i wyżej. Musiał w końcu puścił nogi stworzenia. „Teraz albo nigdy!”, pomyślał. Chwilę potem zwolnił uścisk i zaczął spadać w dół. Po kilku sekundach poczuł, jak jego stopy zanurzają się w wodzie. Gdy spojrzał w górę, stworzenia już nie było. Zauważył jednak obok pływające, błękitne pióro. Chwycił je i zaczął płynąć do brzegu. Nie wiedział, ile czasu spędził pod ziemią. Chciał jednak jak najszybciej podzielić się swoimi przeżyciami z bliskimi. Gdy dotarł jednak do miasteczka, jego euforia ustała. Kto mu uwierzy? Miał pióro, ale co z tego? Ludzie nie wierzą w takie historie, zwłaszcza dzieciom.
- I co było dalej?- Zosię zżerała ciekawość.
- Postanowił nie mówić o tym nikomu. Żył dalej, a pióro schował głęboko do szafy- odpowiedział dziadek po czym spojrzał na zegarek.- O rany! Która to już godzina! Pora spać!
- Ale dziadku! – sprzeciwiały się dzieci.
- Nie marudźcie, jutro opowiem wam coś innego. Pamiętajcie, że jestem stary, też muszę się wyspać. No, a teraz idźcie umyć zęby.
- Dobrze.
Maciek i Zosia w drodze do łazienki zauważyli wazon z kwiatami. Jednak nie kwiaty przykuły ich uwagę, a to co było pomiędzy nimi. Niebieskawy przedmiot raził nieco w oczy, gdy padło na niego światło i przypominało... czy to możliwe?!
- Maciek, widzisz to co ja?! Co tu robi pióro, o którym opowiadał nam dziadek?! Czy... czy to możliwe, że to... że to dziadek był tym chłopcem?!
Dziadek słysząc te słowa uśmiechnął się jedynie pod nosem i poszedł umyć kubki po napoju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz