Aby móc się przebić, historia musi mieć ciekawie wykreowanych bohaterów, nietuzinkową fabułę, mnóstwo oryginalności oraz potężną promocję. W Anie potrzeba jeszcze do tego dobrej kreski. Tym, czego zabrakło „Canaan”, była reklama.
Sięgnęłam po to Anime zupełnie przypadkowo i w żadnym wypadku tej decyzji nie żałuję. Sięgnęłam - i nagle znalazłam się w Chińskiej Republice Ludowej. Gratulacje dla autora za inwencję. Ten śmiały krok zaskakuje, ale także daje nowe pole do popisu. Cóż, i Japończykom mogła się Japonia znudzić. Chociaż zupełnego oderwania oczywiście nie ma, ponieważ część bohaterów pochodzi z Kraju Kwitnącej Wiśni.
W komunistycznym Szanghaju buszują terroryści, agenci CIA, płatni zabójcy, fotoreporterzy i nieznany wirus. Trup ściele się gęsto. Bez masakr ani ożywania w ostatniej chwili – jak ktoś umarł, to na amen, jak Bóg przykazał. To miło, że nie musimy patrzeć, jak autor na siłę tworzy męczenników.
Między karabiny i pistolety wprowadzone zostały nadnaturalne zdolności. Bynajmniej nie są to żadne magiczne moce, darowane z niebios. Raczej jest to przekleństwo, którym zostali w eksperymencie obdarzeni mali chińscy ludzie przez wielkich amerykańskich braci. Autor wyraźnie pragnie zaszkodzić wizerunkowi Stanów.
Nie mamy do czynienia ze stereotypową bajką, opowiadającą o walce dobra ze złem. Tu nikt nie czyni niczego pozytywnego, zło oraz śmiercionośny wirus są rozprzestrzeniane świadomie bądź też nie. Działania bohaterów z góry skazane są na klęskę. Cos jednak odróżnia tą historię od antycznego dramatu. Widzimy w dali wątłe światełko nadziei, że wszystko będzie dobrze. A na końcu tak naprawdę nic się nie zmienia.
Niby twórcy starają się pokazać machinacje polityczne, ciągi przyczynowo-skutkowe, siłę miłości, a także potęgę przyjaźni. Tyle, że udało im się przedstawić bolesne skutki obsesji i nienawiści oraz niezmienną naturę mentalności ludzkiej.
Akcja, dzięki Bogu, trzyma w ciągłym napięciu. Skaczemy sobie po Chinach jak motyl po kwiatach w ogrodzie, a także pomiędzy czasami, czego motyl już nie potrafi. Zawoalowana przeszłość odkrywa się i maskuje powrotem. Aż się chce wiedzieć, co jest prawdą, a co nie. Całe mnóstwo niedopowiedzeń pozwala, albo wręcz nakazuje gdybać i snuć refleksje na temat ewentualnego zakończenia i losów dalszych.
To, co najlepsze w tym Anie, to atmosfera. Nie pozwala odwrócić wzroku od ekranu, a zakończenie odcinka w trakcie przeżywania najsilniejszych emocji zmusza do natychmiastowego włączenia następnego. Człowiek wstaje po kilku godzinach głodny, zdrętwiały, z pełnym pęcherzem... i głową zaprzątniętą myślami o nastolatce-rambo.
Serial godny polecenia osobom, które chcą przez chwilę odetchnąć od magii i zapierających dech w piersiach jutsu. Wygląda również, jakby został stworzony dla niecierpliwych, gdyż obejrzenie całości zajmuje niecały dzień.
Sięgnęłam po to Anime zupełnie przypadkowo i w żadnym wypadku tej decyzji nie żałuję. Sięgnęłam - i nagle znalazłam się w Chińskiej Republice Ludowej. Gratulacje dla autora za inwencję. Ten śmiały krok zaskakuje, ale także daje nowe pole do popisu. Cóż, i Japończykom mogła się Japonia znudzić. Chociaż zupełnego oderwania oczywiście nie ma, ponieważ część bohaterów pochodzi z Kraju Kwitnącej Wiśni.
W komunistycznym Szanghaju buszują terroryści, agenci CIA, płatni zabójcy, fotoreporterzy i nieznany wirus. Trup ściele się gęsto. Bez masakr ani ożywania w ostatniej chwili – jak ktoś umarł, to na amen, jak Bóg przykazał. To miło, że nie musimy patrzeć, jak autor na siłę tworzy męczenników.
Między karabiny i pistolety wprowadzone zostały nadnaturalne zdolności. Bynajmniej nie są to żadne magiczne moce, darowane z niebios. Raczej jest to przekleństwo, którym zostali w eksperymencie obdarzeni mali chińscy ludzie przez wielkich amerykańskich braci. Autor wyraźnie pragnie zaszkodzić wizerunkowi Stanów.
Nie mamy do czynienia ze stereotypową bajką, opowiadającą o walce dobra ze złem. Tu nikt nie czyni niczego pozytywnego, zło oraz śmiercionośny wirus są rozprzestrzeniane świadomie bądź też nie. Działania bohaterów z góry skazane są na klęskę. Cos jednak odróżnia tą historię od antycznego dramatu. Widzimy w dali wątłe światełko nadziei, że wszystko będzie dobrze. A na końcu tak naprawdę nic się nie zmienia.
Niby twórcy starają się pokazać machinacje polityczne, ciągi przyczynowo-skutkowe, siłę miłości, a także potęgę przyjaźni. Tyle, że udało im się przedstawić bolesne skutki obsesji i nienawiści oraz niezmienną naturę mentalności ludzkiej.
Akcja, dzięki Bogu, trzyma w ciągłym napięciu. Skaczemy sobie po Chinach jak motyl po kwiatach w ogrodzie, a także pomiędzy czasami, czego motyl już nie potrafi. Zawoalowana przeszłość odkrywa się i maskuje powrotem. Aż się chce wiedzieć, co jest prawdą, a co nie. Całe mnóstwo niedopowiedzeń pozwala, albo wręcz nakazuje gdybać i snuć refleksje na temat ewentualnego zakończenia i losów dalszych.
To, co najlepsze w tym Anie, to atmosfera. Nie pozwala odwrócić wzroku od ekranu, a zakończenie odcinka w trakcie przeżywania najsilniejszych emocji zmusza do natychmiastowego włączenia następnego. Człowiek wstaje po kilku godzinach głodny, zdrętwiały, z pełnym pęcherzem... i głową zaprzątniętą myślami o nastolatce-rambo.
Serial godny polecenia osobom, które chcą przez chwilę odetchnąć od magii i zapierających dech w piersiach jutsu. Wygląda również, jakby został stworzony dla niecierpliwych, gdyż obejrzenie całości zajmuje niecały dzień.
Autor: Hajimaru
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz