- Mam być chłopcem na posyłki w domu pokręconego wariata, który wmawia mi, że poza tym właśnie domem nie ma nic? – Krzyknąłem sobie w napływie frustracji, przy okazji lustrując pomieszczenie, w którym właśnie się znalazłem… Małe, szare, puste, nieprzyjemne, z jedną tylko słabą żaróweczką, dyndającą sobie pod sufitem, na ubogim w warstwę izolacyjną drucie, pierwotnie będącym kablem. Żaróweczka ta dyndała, poruszona pędem powietrza, powstałym przy otwieraniu wielkich drzwi. Szarych drzwi. Mało tego! Szarych i niesamowicie dobijających mnie emocjonalnie drzwi… Wszystko, począwszy od długiego i uwaga, szarego! korytarzo-podobnego pomieszczenia po ten skrawek ogrodzonej czterema ścianami przestrzeni jest szare! Zaraz zaraz, wróć! Jakiś olbrzymi, obleśny facet, w stroju i makijażu satanisty, porywa mnie spod szkoły do czegoś, co przypomina koszmarny zakład dla obłąkanych, a ja sobie w najlepsze rozważam o dyndających żarówkach i wszechogarniającej szarości? Wody! Potrzebuję wody, wiadro zimnej wody, wprost na głowę, żeby mi zmysły wróciły! Za dużo emocji jak na jeden dzień… Spokojnie, wdech i wydech… Chyba naprawdę jest ze mną źle, bo mówię sam do siebie… To co, że tylko w myślach…
Niestety uspokoić to ja się raczej nie mogłem… Dlaczego? Ponieważ byłem wystraszony jak zbity pies w imprezę noworoczną… Zawsze tak robię. To znaczy na strach reaguję agresywnie. Chociaż do pewnego stopnia tylko, później najczęściej mdleję albo myśli mi zaczynają wirować w głowie niczym rozgonione muchy, nad kawałkiem rozkładającego się mięsa, w upalne letnie południe. No tak, znakomite porównania, jak zwykle adekwatne do sytuacji. Mam coś z głową… Zawsze miałem, ten mój umysł zawsze mi się wydawał jakiś taki dziwny. Chociaż ciężko to stwierdzić, bo nie miałem okazji porównać go z umysłem kogokolwiek innego.
Sama sytuacja zaś, wyglądała zgoła nieciekawie. Trzęsąc się jak galareta, przywarłem do ściany najbardziej oddalonej od olbrzymiego faceta. Odpuściłem sobie krzyk, bezwiednie opuściłem powieki i sparaliżowany strachem poddałem się losowi. Niech się dzieje, co chce! To mój trzeci rodzaj reakcji na nadmiar emocji. Kiedy myśli zatoczyły już tyle kółek w głowie, chyba postanowiły odpocząć i nagle poczułem pustkę. Już mi było wszystko jedno.
Facet przede mną zamilkł na dłuższą chwilę. Po czym postanowił jednak udzielić mi odpowiedzi.
- Eee… No to tak, po pierwsze to wcale nie jakimś chłopcem na posyłki, tylko pomocnikiem. Eee… No i nie w tym domu, tylko w domu mojego wujaszka. No I eee…to nie tak, że nie ma nic, chodziło mi o to, że w tym wymiarze nie ma nic, a wymiarów to jest tutaj od groma.
Ten koleś jest zdecydowanie mniej straszny niż wydawało mi się na początku. Zachowuje się jak dziecko w skórze gladiatora… Otwieram sobie oczy, patrzę i co widzę? Wielką facjatę wykrzywioną w dziwacznym grymasie, który jak przypuszczam miał być uśmiechem. Ale też nie do końca powinienem wierzyć domysłom. Wszystko tutaj jest dziwne, od niego, po dyndającą żarówkę.
Już miałem powiedzieć coś żałosnego, w stylu „ Chcę do domu”, kiedy po środku pomieszczenia, tuż pod dyndającą żarówką pojawiło się światło. Bynajmniej nie światło pochodzące z owej żarówki. Taka wielka, biała kula światła. Musiałem zasłonić ręką oczy, bo zrobiło się zdecydowanie zbyt jasno. Kiedy ponownie uniosłem powieki w miejscu, gdzie wcześniej lewitowała kula światła, stał sobie, jak gdyby nigdy nic mężczyzna, na oko 28-30 letni, o jasnozielonych, przywodzących na myśl żelki jabłkowe oczach (wspominałem, że mam pokręcone porównania?), owinięty niczym szalikiem, własnymi, czarnymi, długimi, błyszczącymi włosami.
Dziwny osobnik spojrzał na mnie, po czym ruszył w moją stronę. Kątem oka przyuważyłem jeszcze, że wielkolud przeciera sobie oczy, po nagłym błysku silnego światła. Dalej to już nic nie pamiętam, bo widząc idącego w moim kierunku mężczyznę o morderczym wyrazie twarzy, moja głowa nie wytrzymała nadmiaru wrażeń i momentalnie odpłynąłem w cudowny stan nieświadomości.
****************
Budząc się, nie miałem pojęcia, co się dzieje wokół mnie. Było mi miękko, ciepło, aczkolwiek poczułem, że mam związane ręce i nogi… Chociaż właściwie nie były to więzy, to było unieruchomienie, nie wbijało się w skórę, dzięki czemu nie sprawiało bólu. Wokół mnie panowała ciemność. Jedynie stróżka delikatnego, księżycowego światła, wypływała zza nie do końca zasłoniętej kotary na oknie. Powoli wracały do mnie obrazy sprzed utraty świadomości. Poleżałem sobie tak chyba pół godziny.. Wody! Tym razem do picia… Strasznie chciało mi się pić… Głodny też zresztą byłem i to czekanie na cokolwiek, męczyło mnie niemiłosiernie. Wreszcie drzwi się uchyliły i z korytarza za nimi wpadł strumień pomarańczowego, migoczącego lekko blasku ognia. Ognia? Mamy XXI wiek, kto oświetla korytarze ogniem? Dobra nieważne. Do pokoju wsunęła się ciemna postać. Znaczy, dla mnie była ciemna na tle światła. Miała ze sobą uwaga! Pochodnię! Zobaczyłem jej twarz i okazała się być nawet miło wyglądającą kobieciną w kwiecie wieku. Rozejrzałem się, korzystając z blasku płomienia. Pokój był oszałamiający… O ile ktoś lubi średniowieczny wystrój. Ściany obłożone jasnym drewnem, trochę ciemniejsze szafy ze złotymi uchwytami, a nade mną wielki baldachim z tego samego materiału, co fioletowe kotary na oknach. Łóżko, na którym leżałem też robiło wrażenie. Duże, wygodnie zmieściłyby się nawet 4 osoby. Pościel biała błyszcząca z haftowanymi fioletowymi wzorami, oraz mnóstwo poduszek.
- Julia! Powiedz pani Zosi, żeby przekazała panu, że chłopczyk obudził! – Krzyknęła wychylając się do tyłu, przy czym prawie się przewróciła, zapominając, że łapanie się za otwarte drzwi nie jest najlepszym pomysłem.
Chłopczyk? Że jak? Mam 17 lat! Nie jestem chłopczykiem! Bulwersowałem się we własnych myślach. Może i jestem trochę niski, ale bez przesady. Kobieta zapaliła pochodnią duże, grube świece niedaleko łóżka, po czym zaczęła mi się bacznie przyglądać.
- Emm przepraszam, gdzie ja jestem? – Zapytałem trochę głupkowatym tonem. Chociaż mój głos niemal zawsze wypadał głupkowato. Teraz ten fakt potęgował dyskomfort, spowodowany wbijaniem we mnie uważnego spojrzenia.
- Nie mogę z tobą rozmawiać – usłyszałem. No super. Naprawdę milusio. Jestem głodny, chce mi się pić, jest mi niewygodnie, a ta kobieta nawet nie chce mi udzielić podstawowych informacji… Taak uwielbiam sobie ponarzekać, zwłaszcza, gdy jestem zdenerwowany.
Z korytarza dobiegł mnie dźwięk kroków. Były pewne i szybkie. Drzwi uchyliły się mocniej. Do pokoju wkroczył ciemnowłosy mężczyzna. Ten sam, którego widziałem zanim zemdlałem. Miał taki sam morderczy wyraz twarzy. Serce mi podskoczyło do gardła, następnie rozpoczęło udawanie odgłosu pralki w trybie wirowania.
Kobieta ukłoniła się mu lekko i pospiesznie wyszła. Mężczyzna machnął dłonią i zapaliły się wszystkie świece w pokoju, co spowodowało moją kolejną falę strachu. Wpatrywałem się w jego straszną, chociaż nawet ładną twarz. Hmm nie wiem, myślę, że był naprawdę przystojny, ale jakoś tak nie umiem oceniać mężczyzn…
Kolejny raz poruszył ręką, tym razem w moją stronę i unieruchomienie w postaci grubego pasa metalu, które więziło mi nogi znikło. Normalnie rozpłynęło się w powietrzu!
Mężczyzna bez słowa podszedł, złapał mnie za podobne unieruchomienie na rękach i pociągnął za sobą. O mało się nie przewróciłem schodząc z łóżka w taki sposób. Miałem bose stopy, ale czarnowłosy jakoś się tym specjalnie nie przejął.
- C-co się dzieje? Kim pan jest? – Głos mi się łamał ze strachu. Nie doczekałem się odpowiedzi. Okej, super, nikt tu nie chce ze mną rozmawiać…
Wkroczyliśmy na korytarz, oświetlony wielkimi świecami. Ściany i podłoga były z kamienia. Sufit drewniany. Już po chwili zaczęło mi doskwierać zimno, gładko wypolerowanych skał pode mną. Na domiar złego, mężczyzna zatrzymał się, cały czas mnie trzymając, przed którymiś z kolei drewnianymi drzwiami i zaczął czegoś szukać w wewnętrznych kieszeniach długiego, ciemnoniebieskiego płaszcza, jaki miał na sobie. Mimowolnie zacząłem dreptać w miejscu, żeby mi stopy nie odmarzły. Czarnowłosy chyba to zauważył, bo machnął ręką i ni stąd ni zowąd, zrobiło mi się ciepło nie tylko w kończyny dolne, ale w całe ciało. Następnie zrobiłem coś, czego bym się po sobie nie spodziewał. Cichutko, drżącym głosem podziękowałem. To takie ironiczne, dziękować komuś, przez kogo się prawdopodobnie zostało porwanym do dziwnego miejsca, w którym dzieją się jeszcze dziwniejsze rzeczy, jak znikające metale i samoistnie zapalające się świece. Nie żebym był strasznym realistą i absolutnie negował istnienie magii. Zawsze skrycie wierzyłem, że paranormalne siły istnieją, ale zobaczenie ich tak nagle i tak szokuje. Mężczyzna nawet nie zwrócił uwagi na moje podziękowania. Znalazł duży, brązowy klucz i otworzył drzwi. Za nimi znajdowały się schody. Duże schody. Tylko schody… Kręcone i tak straszliwie wysokie, że od patrzenia w górę, zakręciło mi się w głowie. Czarnowłosy ruszył w ich kierunku. No bez jaj! Mam się tam wspinać? Przecież to nierealne! Z moją kondycją to na 5 piętrze już będę miał problemy z oddychaniem, że o zawrotach głowy nie wspomnę… Moje narzekania przerwało gwałtowne popchnięcie mnie w stronę schodów. Straciłem równowagę, poleciałem prosto, twarzą w drewniane stopnie, blokada na rękach uniemożliwiła mi złapanie się czegokolwiek, chociaż z moją zręcznością i tak bym pewnie nie zdołał... Przed uderzeniem, zdążyłem zamknąć oczy i…
Wylądowałem na płaskim, miękkim, grubym dywanie, na samym końcu wysokich schodów. Przez chwilę byłem tak zszokowany, że zapomniałem, iż wypadałoby wstać. Podźwignąłem się na kolana i zobaczyłem stojącego nade mną białowłosego faceta. Byłem pewien, że coś mi się stało ze wzrokiem od uderzenia. Wyglądał identycznie, jak ten czarnowłosy, tylko w odwrotnych kolorach. Uśmiechał się przyjaźnie, trochę psychodelicznie. Jednak oczy – ciemnoczerwone, budziły we mnie pewien niepokój. Chciałem coś powiedzieć, ale spojrzenie tych oczu mnie w jakiś sposób zahipnotyzowało. Z reguły nie lubię dużo mówić. W takiej sytuacji chyba jednak powinienem. Niestety nie potrafiłem wydusić z siebie ani słowa.. Nie mogłem odwrócić spojrzenia, trwało to zdecydowanie zbyt długo. Powoli narastała we mnie panika. Byłem jak sparaliżowany, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Do paniki doszło jeszcze jedno uczucie, takie dziwne, chociaż w jakiś sposób znajome. Powiększało się wewnątrz mnie gwałtownie, wystraszyłem się lekko i próbowałem to zatrzymać. Trochę się udało, mocno spowolniłem powiększanie, jednak nie dałem rady zupełnie zablokować. Mozolnie pęczniało, aż wyszło poza granice ciała. Usłyszałem wówczas lekki trzask, zakręciło mi się w głowie, ale wyzwoliłem się z hipnotyzującego spojrzenia. Ujrzałem wokół siebie delikatną srebrzystą mgiełkę.
Ale bajer! To ja to zrobiłem? Jakoś podświadomie czułem, że tak.
-Skończyłeś już? – Usłyszałem męski głos za sobą. Okazało się, że należał do czarnowłosego, którego pojawienia się nie zauważyłem. No, ale przecież nie każdy wchodzi na schody twarzą… Normalni ludzie… Wróć! Nienormalni, ale bardziej przyzwyczajeni ludzie, tacy jak ta dwójka, raczej wchodzą na schody nogami, więc nie nurkują w dywan z łomotem.
- Konradzie, okazałbyś własnemu bratu trochę więcej szacunku… - odezwał się białowłosy takim sztucznie miłym głosem.
Już myślałem, że ten cały Konrad odburknie coś niezbyt miłego w kierunku brata, a tu niespodzianka. Słowem się nie odezwał tylko skłonił lekko głowę. Na zadowolonego to nie wyglądał… Dziwna sprawa, coraz mniej mi się to podobało.
Czerwonooki zaśmiał się lekko, odwrócił i skierował w stronę śnieżnobiałych dużych drzwi. Tak nawiasem całe pomieszczenie było udekorowane na śnieżnobiały kolor, z wyjątkiem kamiennych, szarych ścian i dużej, czerwonej róży, widniejącej na dywanie, w który miałem przyjemność łupnąć.
- Gdzie idziesz? – Czarnowłosy podniósł wzrok na krewnego.
- No jak to gdzie? Spać. Wiesz, która jest godzina?
- A to? – Wskazał ręką na mnie… To? Że jak? Ja jestem „tym” Wypraszam sobie!
Zacząłem się gotować ze złości. „Chłopczyka” przeżyję, ale „to”?
- Nie jestem zainteresowany, ma zbyt wolną reakcję.
- Ale to był twój pomysł, żeby go sprowadzić! Co ja mam z nim teraz zrobić? – Wykrzyknął Konrad nie wytrzymując nerwów. Przynajmniej użył w moim kierunku zaimków rodzaju męskiego... Dodam, że ja sobie w tym czasie siedziałem „po japońsku” na dywanie i starałem się nie zwracać na siebie uwagi.
- Nie wiem, rób, co chcesz. I nie podnoś na mnie więcej głosu! Zrozum wreszcie swoją pozycję i się przystosuj! – Białowłosy też nie wytrzymał – Sam tego chciałeś… A chłopakiem się zajmij, nie wiem, pozbądź się jakoś czy coś… To rozkaz!
Pozbyć się? A-ale co ja zrobiłem? Czy to „pozbyć się” znaczy takie zupełne pozbycie się? Zacząłem naprawdę się bać… Zielonooki nie protestował już. Zrobił bardzo dziwną minę. Pustą i nieobecną, jakby przypomniał sobie dość niemiłe przeżycie.
- Tak jest, przepraszam – powiedział klękając przed bratem. Osłupiałem do reszty… Wyglądał jak zupełnie inna osoba niż przed chwilą. Kim do cholery jest ten czerwonooki facet, który właśnie prychnął i wyszedł śnieżnobiałymi drzwiami?
Czarnowłosy wstał, przybrał swój normalny, morderczy wyraz twarzy i zdecydowanie zbyt gwałtownie, podniósł rękę w moją stronę. Pisnąłem, kuląc się i zasłaniając twarz rękami na tyle, na ile pozwalał mi kawał metalu je krępujący. Jednak zamiast bólu, poczułem tylko niezbyt mocne szarpnięcie za ręce. Mężczyzna pomógł mi wstać. Wybałuszyłem oczy na niego zdziwiony. Nie odezwałem się ani razu… Nawet nie wiedziałem, co powiedzieć… Zastanawiam się czy to normalne, że tak długi czas milczałem. Większość ludzi chyba by panikowała i wypytywała ciągle… Mnie to wszystko nawet interesowało. Takie oderwanie od szarej, nudnej rzeczywistości…
Zostałem wepchnięty na schody, tym razem łagodniej i nie zdziwił mnie fakt, że w momencie dotknięcia stopni, stałem już na samym dole. Po kilku minutach wędrówki korytarzem, weszliśmy do przestronnej sali, zdobionej czerwonymi kotarami z dodatkiem złotych nici. Po środku stał duży stół z jasnego drewna i krzesła obite czerwonym suknem.
-Usiądź sobie gdzieś – usłyszałem i niemal zakrztusiłem powietrzem. Nie spodziewałem się, że ktoś się tu do mnie odezwie. Tak w ogóle to było do mnie? Rozejrzałem się, ale nikogo oprócz nas tu nie było.
- Szukasz czegoś? – Zapytał mnie trochę kpiąco.
- Przepraszam, ja…
- Nieważne – przerwał mi. Całe szczęście, iż to zrobił. Nie miałem pojęcia, co powiedzieć. Machnął ręką i pas metalu na moich rękach, przekształcił się w dwie szerokie bransolety, ściśle przylegające do skóry.
- Co to?
- To na wypadek jakbyś próbował uciekać. Chociaż… stąd to i tak nie miałbyś gdzie. Co chcesz zjeść?
To pytanie sprawiło, że myśli mi pouciekały jak rażone ogniem. Znowu osłupiałem.
- T-to nie chce… yyy… pan mnie zabić? – Zapytałem chyba najdziwniejszym tonem, jaki potrafiły wytworzyć moje struny głosowe.
- Nie wiem, zastanowię się – Tutaj poczułem, jakby mi ktoś wylał na plecy ciecz, która nie może się zdecydować, czy być zimna czy gorąca - A teraz powiedz, co chcesz zjeść, nie będę czekał całą noc.
- Ja nie wiem, obojętnie, zależy, co jest… – odpowiedziałem ostrożnie.
- Hmm załóżmy, że jest wszystko. To, co chcesz? Tylko szybko, bo się zdenerwuję.
- To może rybę…
- A konkretnie? Ziemskie ryby jadalne, to mamy akurat chyba wszystkie…
- Dorsz?
- Masz jakieś uwagi dotyczące sałatek? – To pytanie zbiło mnie zupełnie z tropu… On tu kelnera udaje?
- Nie proszę pana.
- Nie wychodź stąd – rzucił udając się w stronę małych drzwi za kotarą, za którymi po chwilę zniknął. Znalazłem się sam, w dziwnym miejscu, które w dodatku najprawdopodobniej nie znajduje się w świecie, z którego pochodzę. W końcu gościu w makijażu satanisty, mówił coś o „wymiarach”, a ten tutaj niejaki Konrad, coś o rybach z Ziemi… Zastanawiam się tylko… Dlaczego do cholery jestem taki spokojny?! Przecież grozi mi śmierć, uwięzienie, lub nie wiadomo, co jeszcze! Ale z drugiej strony, czy denerwowanie da mi cokolwiek? Moje odczucia wewnętrzne, absolutnie niczego nie zmienią… Usiadłem na najbliższym krześle, było bardzo wygodne. Dosłownie kilka sekund po tym, wrócił czarnowłosy. Również usiadł, tyle, że na głównym miejscu przy krótszym boku stołu. Zaczął na mnie patrzeć, ja przez chwilę to odwzajemniałem, ale czułem się tak nieswojo, że mimowolnie spuściłem wzrok. On nadal się patrzył i dłużyło się to niemiłosiernie.
- To niemożliwe, żebyś miał wolną reakcję – przerwał wreszcie ciszę – robiłeś coś, gdy Feliks cię hipnotyzował?
- Ten białowłosy mężczyzna? – Spytałem, po czym uświadomiłem sobie, iż to pytanie to głupota świata, przecież nie widziałem żadnego innego osobnika płci męskiej…
- Ta, mój brat i pan trzech z dziewięciu głównych wymiarów.
- Ja nie wiem, to było dziwne. Czułem w sobie takie jakby drżące ciepło i ono się powiększało, więc próbowałem je powstrzymać. Sam nie wiem jak…
- Dobrze, to teraz nie powstrzymuj tego. Spójrz na mnie.
Nie ukrywam, że strach mnie obleciał. Ta cała hipnoza nie była zbyt przyjemnym uczuciem… Ale powiedział to takim władczym tonem, że nie śmiałem się sprzeciwić. Podniosłem wzrok i ogarnął mnie taki sam jak poprzednio paraliż. Tylko oczy, które się we mnie wpatrywały, były takie spokojne, jasnozielone, kojarzące się z żelkami jabłkowymi… Lubię żelki… Uczucie we mnie powiększyło się bardzo szybko. Momentalnie wyskoczyło ze mnie i ze znacznie głośniejszym niż poprzednio trzaskiem, złamało hipnozę. Srebrzysta mgiełka, tym razem była gęstsza.
- No trochę lepiej. Ale szalonego talentu to nie masz. Mimo to lepiej, żeby wampiry nie posiadły takiej mocy.
- Wampiry? – Wybałuszyłem oczy… A myślałem, że już nic mnie nie zdziwi… - Przepraszam, czy mógłby mi pan cokolwiek wytłumaczyć?
- Mógłbym, nawet zamierzam to zrobić – usłyszałem… To miało być dowcipne?
- Skoro jednak nie jesteś taki słaby, jak myśli mój brat… To będę musiał wyjaśnić mu całą sytuację, wtedy na pewno cię przyjmie…
- Proszę tego nie robić! – Mimowolnie, bez namysłu powiedziałem niemal błagalnym głosem. Zaraz pożałowałem tego. Mężczyzna spojrzał na mnie tak jakoś dziwnie…
- Hah, przestraszyłeś się go? – To raczej było pytanie retoryczne – wierz mi, że nie jest taki zły, na jakiego wygląda, tylko nie można go denerwować… Ja mam z tym problem, taka chyba natura bliźniaków… W końcu to on przejął te wszystkie cechy „władcy idealnego”, nie można mu nic zarzucić… - Tutaj nie miałem zielonego pojęcia, o co może mu chodzić, ale mimo to wolałem siedzieć cicho - Właśnie, nie wierzę, że zrezygnował z ciebie po jednej próbie, nie wiadomo, co on sobie tak naprawdę myśli, może nawet to wszystko ukartował… Ale mniejsza z tym, masz trochę mocy, jednak nie będę cię uczył jej używać. Jeżeli jest wystarczająca, to sam się nauczysz, to jest absolutnie naturalne i instynktowne, jak ta obrona przed hipnozą. W każdym razie masz jej jednak za dużo, by cię zostawić żądnemu zemsty wampirowi. Pamiętasz dziewczynkę, którą wydostałeś z zawalonego domu?
- Oczywiście.
- Masz pecha, bo ona była tam przetrzymywana przez wampira. Wampira półgłówka, gwoli ścisłości. Kto inteligentny zostawia ofiarę bez nadzoru? Tyle, że dziewczyna była można powiedzieć unikatem, bo jej matką była dhampirzyca z połową krwi szlachetnej, z rodu obecnie najsilniejszych przedstawicieli tego gatunku. O ile według zasad ziemskich, półwampira nie można zaatakować, to jego dziecko z człowiekiem już tak. A wraz ze szlachetną krwią, wampir zdobywa siłę. Ogólnie to jest tak, że każdy gatunek, może sobie zaatakować drugi gatunek, oczywiście są limity, bo inaczej wojny trwałyby w najlepsze. Tyle, że raz uratowana ofiara, jest nietykalna dla niedoszłego oprawcy. Takie zasady, więc wampir się porządnie zdenerwował. Zajęliśmy się tą sprawą, bo zainteresowała nas dziewczynka. Stanowiła zagrożenie w rękach krwiopijców niskiego poziomu, dlatego teraz jest obserwowana. Sprawa byłaby o tyle prostsza, gdybyś był zwykłym człowiekiem. Zostawilibyśmy cię wampirowi i po sprawie – na te słowa zrobiło mi się zimno – ale jakiś szpieg doniósł, że wyczuł od ciebie dziwną aurę. Mój brat natychmiast kazał mi cię sprowadzić. Ten mężczyzna, który zabrał cię spod szkoły, to mój siostrzeniec. Posiada trochę naszej mocy, to znaczy mocy kreowania podwymiarów. Takich niezbyt dużych przestrzeni, nieznajdujących się w żadnej głównej rzeczywistości. Jednak jest bardzo mało utalentowany, no i jego wymiar wygląda tak, jak wygląda… - przerwał, bo do Sali weszła kobieta, pchająca stolik z potrawami. Postawiła przede mną talerz z wyjątkowo apetycznie wyglądającym dorszem i kilka miseczek z sałatkami z różnobarwnych warzyw. Niebieskie warzywo?! Cóż to do licha jest? Okazało się jednak bardzo smaczne. Moje warzywa to jeszcze nic, spojrzałem na talerz Konrada. Widniało na nim coś na kształt trzech udek kurczaka połączonych w jedną całość, w dodatku w jakimś dziwnym, żółtym kolorze… No cóż, zwierzęta w innym wymiarze chyba też są jadalne… Nie dokończył wypowiedzi, zajął się jedzeniem. Ja również, byłem tak wygłodniały, że nie przeszkadzały mi bynajmniej zmutowane, fioletowe pomidory, ani niebiesko-czerwone kulki, o smaku marchewki.
- Tak w ogóle to jak masz na imię? – Spytał mnie, gdy skończyliśmy jeść.
- Mateusz proszę pana.
- Moje imię już raczej znasz. Jestem zmęczony, zaprowadzę cię do tego pokoju, w którym spałeś. Nie wolno ci z niego wychodzić. Jedynie do łazienki, która jest do niego przyłączona. Dostaniesz świeże ubrania, w stylu trochę bardziej pasującym do otoczenia, niż dżinsy i bluza. Nie obchodzi mnie, co będziesz robił, masz tam zegar, teraz jest za dziesięć pierwsza w nocy, o dziesiątej ktoś po ciebie przyjdzie. Aha i niech ci nie przyjdzie do głowy, zwracanie się o lub do mojego brata w inny sposób niż per „panie”, bo on niczego innego nie akceptuje. Do mnie możesz się zwracać jak ci się podoba, tylko w granicach kultury, bo też mogę się wkurzyć, a jak wiesz mam pozwolenie, a nawet rozkaz robić, co chcę – ciarki mi przeszły po plecach – Jeszcze jedno, wszelkie pytania kieruj do mnie, lub Feliksa, za dużo tu ludzi, którzy mogliby próbować, przeciągnąć cię na swoją stronę… Poza tym wszelkie układy trzymają się tutaj, na cieniutkich niteczkach milczenia, więc mógłbyś sporo popsuć samym mówieniem. Większość służby i tak ma zakaz rozmawiania z obcymi, więc nie kombinuj, dobrze ci radzę. Chociaż nie wyglądasz na takiego, co by wtykał nos gdzie nie trzeba. – Na tym skończył, ja w ciszy analizowałem sytuację. W sumie wszystko było jasne, mam siedzieć cicho to będzie dobrze. Okej nie ma sprawy, pierwsze, co robię to kąpiel… Marzę o kąpieli…
W pokoju paliły się tylko świece. Wyjrzałem przez okno i… Aż mnie zatkało. Pokój znajdował się mniej więcej, na poziomie pierwszego piętra. Na niebie zobaczyłem sznur księżyców, rozciągający się na całym jego widocznym obrębie, Tworzyły dość jasną łunę, więc mogłem dostrzec też, coś w rodzaju ogrodu. Było piękne, drzewa jakby z diamentów odbijały światło szmaragdowymi liśćmi, a gdzieniegdzie, w cienkiej trawie, pobłyskiwały kolorowe światełka. Chciałem to wszystko zobaczyć z bliska… Miałem nadzieję, że będę miał na to okazję… Poszedłem się wykąpać w wannie z jasnej, błyszczącej skały. Na ścianie było duże lustro. Co w nim zobaczyłem? Niskiego chłopaka o długich do ramion, lekko falowanych blond włosach, szarych oczach i nieco kobiecych rysach twarzy… Nie mogę powiedzieć, że jestem brzydki… Tylko taki nijaki… Miałem przygotowaną bieliznę i chyba pidżamę, a właściwie długą za kolana kremową koszulę, którą można było przewiązać miękkim pasem tkaniny. Założyłem to, a później przystałem przy oknie i wpatrywałem się w niesamowity widok bardzo długo. Położyłem się spać, dopiero około trzeciej w nocy…
****************
Obudziłem się już po 4 godzinach, w końcu niedawno spałem… (A właściwie byłem nieprzytomny…) W każdym razie, słońce już wstawało. Wyjrzałem za zasłonę. Słońce było niebieskawe! To był najpiękniejszy widok, jaki kiedykolwiek widziałem! Delikatne, kobaltowe światło padało na szmaragdowe, błyszczące liście, dziwnie powyginanych drzew z korą przezroczystą i lśniącą jak kryształ. Pod korą, drzewa były intensywnie pomarańczowe. A trawa! Niesamowita! Wyglądała na cienką jak włosy i lekką jak piórka, mieniła się srebrzyście, falując na delikatnym wietrze. Gdzieniegdzie wystawały z niej takie kolorowe kuleczki na cienkich, lekko przezroczystych żółtych łodyżkach. Domyśliłem się, iż to one musiały tak pięknie pobłyskiwać. Znów mnóstwo czasu straciłem, na przyglądanie się niesamowitemu widokowi.
W międzyczasie robiłem sobie przerwy, gdy mniej więcej, między ósmą a dziewiątą, służba przyniosła mi śniadanie, które wyglądało na chrupkie pieczywo, warzywa i wędliny, oraz trochę później ubrania – kremową koszulę, ciemnobrązowe spodnie z materiału i ciemny płaszcz. Estetycznie strój „szału nie robił”, ale był nawet wygodny.
Wreszcie o dziewiątej usłyszałem pukanie do drzwi. Otworzyłem je i… Cofam słowa o widoku za oknem… To tu przede mną stał najpiękniejszy widok, jaki w życiu widziałem. Dziewczyna, mniej więcej mojego wzrostu, o śnieżnobiałych, błyszczących, długich włosach, fiołkowych oczach, cerze delikatnej jak porcelana i ustach jak płatki róży… Zrobiło mi się słabo na ten widok. Te usta zniewalająco się uśmiechały… Opanowałem się w końcu.
- Dzień dobry… - wydukałem.
- Ty jesteś Mateusz? Nie pomyliłam pokoi? – Zapytała. Głos miała jak muzyka…
- To ja.
- Znakomicie – rozpromieniła się – Ja jestem Amelia. Mam cię zaprowadzić do wujka. Chodź! – z uśmiechem złapała mnie za rękę i pociągnęła w głąb korytarza…
****************
Nie pamiętam, w którym momencie straciłem przytomność, w każdym razie przypuszczam, że ktoś zaszedł nas od tyłu, jeszcze na korytarzu. Kiedy oprzytomniałem, zobaczyłem przed sobą tą piękną dziewczynę. Siedziała podkulona. Dopiero zauważyłem ubranie jakie miała na sobie. Biała, długa tunika za kolana, przewiązana fioletowym pasem i Białe, rozszerzane u dołu spodnie, ze zwiewnego materiału. Wyglądała jak anioł, nie mogłem oderwać wzroku. Spojrzała na mnie.
- Jak się czujesz? – Usłyszałem piękny, melodyjny głos.
- E.. Dobrze, a ty?
- Nic mi nie jest.
Rozejrzałem się, byliśmy w dość ciasnym „pomieszczeniu” a raczej w skrzyni z jednym niewielkim oknem z kratami. Wszystko się trzęsło, więc domyśliłem się, iż jedziemy jakimś wozem. O cholera! Porwali nas!.. Ach, ta moja szybka reakcja… Ale to przeze mnie! Ten wampir, co mnie ścigał, pewnie mnie dorwał! Do tego ta śliczna białowłosa! To moja wina… Zacząłem się załamywać. Ona siedziała dziwnie spokojna.
- Nie denerwujesz się? – spytałem niepewnie.
Spojrzała na mnie takim dziwnym, znużonym spojrzeniem.
- Jestem porywana średnio 2-3 razy na kwartał. Przywykłam…
Wybałuszyłem oczy.
- Ale dlaczego? – Chciałem się uderzyć w głowę czymś ciężkim… Po co ja tak wypytuję?
- Córka władcy, jest dla nich cenną zdobyczą.
Córka władcy!? Więc ona jest… córką tego… tego strasznego faceta?! Zatkało mnie na moment.
-Mówisz o Fe… yy znaczy, panu trzech głównych wymiarów?
- Tak, poznałeś go już raczej… Ciągle mnie ktoś porywa. A najgorsze, że on mi nie chce zapewnić ochrony. Chociaż… Ma w tym swoje cele, w końcu jest „władcą idealnym”…
O co chodzi z tym „władcą idealnym”?
- Przepraszam, ale nie bardzo rozumiem.
- No fakt, wciągnęli cię do tego wymiaru znienacka, normalne ,że nie rozumiesz. Mogę Ci trochę wytłumaczyć.
- Yyy to ja bym poprosił…
- Dobrze, postaram się najkrócej jak się da wyjaśnić obecną sytuację. Wymiary mają podzielone zdania. Arigarnia, wymiar w którym się teraz znajdujemy, oraz Grydren, są w większości za panowaniem mojego ojca. Ale Ziemia, jako, że ludzie mają taką dziwną postawę i nie chcę się zrzeszyć z resztą ras, jest mocno podzielona. Większość ras Ziemskich domaga się, aby wujek Konrad przejął panowanie. Właściwie, to sytuacja jest znacznie bardziej skomplikowana. Matka bliźniaków, czyli ogólnie moja babcia, jako żona ówczesnego władcy, będąc w ciąży została poddana takiemu rytuałowi, który miał zapewnić, że dziecko będzie miało wszystkie cechy idealnego władcy. Pech sprawił, iż była w ciąży bliźniaczej i cechy rozdzieliły się nierównomiernie. Stąd niektóre cechy wujka i ojca są mniej więcej na równi, jednak te konkretne władcze cechy przeszły na tego drugiego… Tylko przejął według mnie, zbyt mało otwartości i szczerości, ale to taka moja osobista uwaga…Wracając do tematu, buntownicy ziemscy, czyli niemal wszystkie wilkołaki, prócz najsilniejszych rodów, które mają wpływy we władzy, około jedna trzecia wampirów, przede wszystkim wyrzutków i spore grupy pół-aniołów i pół-demonów, oraz youkai obawiają się, że ojciec nadal będzie wprowadzał politykę równości międzyrasowej. To znaczy, rasy i tak chwilowo nie prowadzą otwartych wojen i żadna nie uważa się za gorszą od drugiej, jednak mieszańcy są traktowani jak zdrajcy i wyrzucani ze społeczności, lub co gorsza zmuszani do niewolnictwa. Wszelkie układy między na przykład wilkołakami a youkai, są załatwiane tak, by nikt nie podejrzewał spoufalania się z „wrogami”. Jednak czy mało jest wypadków, gdy tworzą się pary międzyrasowe? Mnóstwo. Taka zakazana miłość. Jednak tym wszystkim stworzeniom, chyba nie zależy na szczęściu innych. Prości przedstawiciele gatunków, są raczej za polityką ojca. Tylko manipulują nimi ci u władzy, którym zaszkodziłoby to w zdobywaniu bogactw i autorytetu… Czyli w sumie tak jak wszędzie. Egoizm. Sami nie wiedzą, że wujek prowadziłby to samo, ale ich się nie przekona. Myśląc, że on jest przeciwieństwem brata, co jest tylko plotką, bo bracia są bardzo podobni poglądami, mają nadzieję, że jako absolutnie jedyny, mający minimalne prawa do tronu, może ich uratować przed utratą pieniędzy, chwały i niewolników, z których czerpią też niesamowite zyski… Wujek miał zostać zarządcą Ziemi, czyli władcą. Ojciec sam mu to zaproponował, otrzymał jednak kategoryczny sprzeciw. Próbując powstrzymać bunt, usiłował zmusić brata do rządzenia, grożąc mu odebraniem tytułu książęcego i wysokiej pozycji. Zaskakująca okazała się odpowiedź wujka. Dobrowolnie zrzekł się pozycji i tytułu, zostając zwyczajnym obywatelem i chciał odejść z pałacu. Ostatecznie zgodził się przyjąć stanowisko dowódcy wojsk i tajnych służb. Nie wiadomo, co nim tak pokierowało. Myślę, że bał się, iż panowanie nad zależnymi od siebie obszarami, może doprowadzić do kłótni między nimi. Jest bardzo lojalny mojemu ojcu, chociaż po sposobie bycia, ciężko to wywnioskować. Ktoś rozsiał plotki, że te wszystkie sytuacje to tylko przykrywka i że wujka odsunięto od władzy pod groźbą śmierci. Dlatego sprzeciwiają się władcy, który walczy o równość dla mieszańców takich jak ja.
Ostatnie zdanie zaskoczyło mnie niesamowicie.
-Ty.. A właściwie yyy to jak powinienem się do ciebie zwracać? – zapytałem niepewnie, w końcu była chyba kimś w rodzaju księżniczki.
- Mów mi po prostu Amelia.
- Dobrze, to Amelio, ty jesteś mieszańcem?
- Tak.
- Yyy nie widać – jestem żałosny…
- Jestem mieszańcem rodu władców, specjalnego rodu najpotężniejszej magii, będącego rasą powstałą z ludzi o nieprzeciętnych talentach magicznych, oraz rodu Lumenisów, stworzeń światła, zamieszkujących naturalnie ten wymiar. Dlatego mam taką błyszczącą skórę i oczy mi świecą w ciemności… Poza tym mam skrzydła, ale nie bardzo mi się chce je teraz przywoływać.
-Osłupiałem, ale dałem spokój, tylko jeszcze jedno pytanie mnie nurtowało…
- O co chodzi z dziwną postawą ludzi?
- Ach, no tak, ludzcy władcy postanowili ukryć przed pobratymcami fakt istnienia innych ras, to długa historia. W sumie wygrali ta sprawę, przekonując, że ludzka rasa jest tak słaba, iż świadomość istnienia stworzeń, które mogą ich w pewnym stopniu atakować, uczyniłaby chaos, wojny domowe itp.
- Aha jeszcze jedno… Skoro to ciebie porwano, to dlaczego ja…
- Albo chcą z ciebie zrobić niewolnika, albo sprzedać temu wampirowi z Ziemi. Takie szajki znają wiele dziur wymiarowych, dzięki którym dostają się tam, gdzie nie powinni… A plotki zamkowe roznoszą się błyskawicznie.
Posiedzieliśmy chwilę milcząc i rozmyślając, z tego stanu wyrwał nas blask światła. Ktoś otworzył skrzynię. Wszystko miało dopiero nastąpić…
Autor: CaireXX
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz