-Miło mi was poznać. Mam na imię Jagoda. Przyjechałam tutaj z Polski. Nie znam za dobrze waszego języka, więc z góry przepraszam za ewentualne błędy – to nie do końca była prawda. Japoński znałam doskonale, ale cóż, kultura wymaga.
Nauczyciel pokazał mi gdzie mam usiąść. Zajęłam swoje miejsce udawałam, że słucham tego, co mówi. Zajęcie mało ambitne, ale miałam przynajmniej czas, żeby rozejrzeć się po klasie. Kilka osób obserwowało mnie ukradkiem. Zdecydowaną większość stanowili chłopacy. Cóż, w końcu najpiękniejsze są polskie dziewczyny, więc nie ma się co dziwić.
Spróbowałam ocenić poziom urody w mojej klasie. Nie żebym była jakąś snobką, po prostu mi się nudziło. Jednak nawet to zadanie było dla mnie za trudne. Nie mogłam się przyzwyczaić do specyficznej urody Japończyków i ich skośnych oczu. W tej sytuacji obiektywna ocena z mojej strony była niemożliwa. Ale nie ma się co martwić. Przeprowadziłam się tutaj jakiś miesiąc temu i jeszcze nie rozpakowałam wszystkich pudeł (nadal stają na strychu). Przyznam, że wyjazd był dla mnie dość niespodziewany. Jednak przyzwyczaiłam się. Często zmieniałam szkoły. Poza tym, zawsze marzyłam o zwiedzeniu Japonii. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że podoba mi się ta sytuacja.
Lekcje minęły dość szybko. Nie śpieszyło mi się do domu, więc popytałam ludzi z klasy, całkiem miłych zresztą, jakie mają tutaj kółka. W końcu dowiedziałam się czegoś o tych, które mnie najbardziej interesowały: literackim i zjawisk paranormalnych. Ten pierwszy miał zebranie dzisiaj. Poszłam więc do odpowiedniej sali dowiedzieć się czegoś więcej.
Stanęłam przed drzwiami z numerem 307 i zapukałam.
-Proszę! – odpowiedziało mi kilka głosów jednocześnie. Posłuchałam ich i weszłam do środka. Siedziało tam siedem osób – czterech chłopców i trzy dziewczęta.
-Przepraszam, że przeszkadzam. Czy to zebranie kółka zjawisk paranormalnych?
-Dobrze trafiłaś. W jakiej sprawie przyszłaś? Chcesz dołączyć do klubu? – w to ostatnie pytanie włożył sporo energii i entuzjazmu. Faktycznie, ich klub nie był zbyt liczny.
-Nie o to chodzi. Czy mogę wam coś powiedzieć bez owijania w bawełnę?
-Jasne.
Serce zaczęło mi szybciej bić. Wzięłam głęboki oddech i powiedziałam to, mimo że wiedziałam, co się zaraz stanie.
-Potrafię władać wodą – po moim oświadczeniu nastąpiła krótka chwila ciszy. Wszyscy wpatrywali się we mnie dziwnym wzrokiem. Jednak cisza nie trwała wiecznie i kiedy się skończyła, jej miejsce zastąpił gromki śmiech. Zabolało. Bez słowa opuściłam salę. Cóż, dostałam, czego chciałam, ale teraz czas wracać do domu.
Na miejscu czekała na mnie siostra, Asia. Tak dokładniej to spała na kanapie z książką na głowie, ale to szczegół. Roztrzepana z niej dziewczyna. Żeby trzynastolatka była bardziej odpowiedzialna niż dwudziestolatka?
W każdym razie przykryłam siostrę kocem i zamknęłam się w swoim pokoju. Na szafce jak zwykle stała misa z wodą. Służyła mi do codziennego treningu. Robiłam to już od trzech tygodni.
Wszystko zaczęło się dokładnie w dniu moich trzynastych urodzin. Jako jeden z prezentów dostałam moc. Dosyć niezwykły podarek. Od tamtego dnia potrafiłam kontrolować wodę. Nie wiedziałam jak to robię, gdzie się tego nauczyłam i ilu prawom fizyki to przeczy. Ale nie trapiły mnie te pytania za bardzo. Starałam się cieszyć z tego, co mam.
Teraz robiłam to, co każdego dnia – upewniałam się, że to nie jest sen. Skupiałam się na wodzie w misce i spróbowałam ją poruszyć. Oczywiście udało mi się. Stworzyłam kulkę wody. Miotałam nią po pokoju, zmieniałam jej kształty, stany skupienia – robiłam wszystko, co mi przyszło do głowy.
Skończyłam po godzinie. Byłam cała zdyszana. Strasznie męczące zajęcie. Jednak trzeba przyznać, że sprawiało mi ogromną radość.
***
Następne dni mijały spokojnie. W szkole dostawałam dobre stopnie, moja moc była coraz większa i dołączyłam do klubu literackiego, na którego spotkania chodziłam dwa razy w tygodniu.
Jednak ta spokojna bezczynność nie dawała mi spokoju. Chciałam być pożyteczna, zrobić coś dla świata, wykorzystać jakoś moją moc. Ale jak? Założyć maskę i pelerynę, i łapać bandytów? Bez przesady, przecież nie żyjemy w komiksie. Sprowadzać deszcze w czasie suszy? To by pewnie zachwiało jakąś naturalną równowagę. Jednym z najpożyteczniejszych zastosowań, jakie do tej pory znalazłam było mieszanie herbaty i szybsze mycie samochodu. Może zatrudnię się w jakimś wodnym parku rozrywki i będę robiła za fontannę? Czarująca perspektywa.
Z dnia na dzień to pytanie dręczyło mnie coraz bardziej, – co mogę zrobić? Zaczęłam sprawdzać w Internecie, czy moje ewentualne pomysły nie zaburzyłyby naturalnej równowagi. Niestety pomysły w stylu „przeniosę kawałek jeziora na środek pustyni” odpadały. Pytałam się na forach i stronach internetowych, co oni zrobiliby z taką mocą. Odpowiedzi nie były zbyt pomocne. Dopytywałam się więc moich znajomych, co oni by zrobili, oczywiście teoretycznie rzecz biorąc. Zazwyczaj po prostu mówili, że nie wiedzą. Jednak jedna z odpowiedzi mnie nieźle zaskoczyła.
-Co bym zrobiła? Wybrałabym odpowiedni czas, stanęła na plaży w odpowiednim miejscu i czekałabym na falę tsunami.
-Żeby popełnić samobójstwo?
-Przecież kontrolowałabym wodę, nie? – palnęłam się w czoło. Czemu wcześniej na to nie wpadłam!? Cóż i tak nie było w tym czasie żadnych fal.
-Dzięki Haruhi! Zawsze masz fajne pomysły! – to prawda. Była bez wątpienia najmądrzejszą osobą w klasie. Na dodatek całkiem ładną. Na dodatek, wbrew stereotypowi, nie nosiła okularów.
-Na co ci taka wiedza? – spytała Haruhi próbując przeszyć mnie wzrokiem.
-Bez powodu. W każdym razie dzięki, ale ja już muszę iść. To pa! – ruszyłam w kierunku wyjścia.
Minęły już dwa tygodnie od tej rozmowy. Nadal uważałam, że to dobry pomysł. Jednak znalazłam pewien haczyk. Skąd ja mam niby wiedzieć, kiedy to tsunami się raczy zjawić? Nie mogę przecież siedzieć dzień i noc na plaży, to by było głupie. Jednak z braku pomysłów chodziłam codziennie po szkole na plażę. Nadrabiałam przy tym spory kawałek drogi, ale zbytnio mi to nie przeszkadzało. Codziennie chodziłam tam i z powrotem po piasku czekając aż coś się wydarzy. Nic. Ocean był aż nazbyt spokojny.
Pewnego dnia znalazłam coś wreszcie w Internecie. Zagrożenie wybuchu wulkanu! To jest to, na co czekałam! Złapałam się nawet na tym, że krzyknęłam głośno „Nareszcie!”. Pacnęłam się szybko w głowę. Jak ja się mogłam w takiej chwili cieszyć z takiego nieszczęścia? Przecież nawet, jeżeli powstrzymam kawałek tej fali, to przecież i tak nie uratuję wszystkiego i wszystkich! Egoistka ze mnie.
Usiadłam z powrotem przy komputerze. Przeczytałam artykuł jeszcze raz. Prawdopodobnie stanie się to w ten weekend. Przecież dzisiaj jest piątek! Jutro z rana muszę wstać, przygotować sobie zapas jedzenia i pójść na plażę.
Wstałam o szóstej. Przyznam, że o tej godzinie mój zapał zmniejszył się o połowę. Ale nadal było go wystarczająco dużo, żeby wypaść z domu w podskokach i śpiewem na ustach budząc wszystkich sąsiadów.
Na plaży było mało ludzi. Szczerze mówiąc, to zdziwiłam się, że w ogóle ktoś jest. W końcu kto by przychodził na wybrzeże w czasie zagrożenia tsunami oprócz dziecka próbującego zgrywać bohaterkę? W sumie, może nie każdy sprawdzał codziennie Internet czekając na tsunami, albo po prostu nie zważał na to, że jest jakieś 0.5% szansy na katastrofę.
Rozłożyłam koc, usiadłam na nim i czekałam. Co jakiś czas przechodzili obok mnie ludzie, najczęściej młode pary, albo staruszkowie z psami. Każdy patrzył się na mnie, cóż, może nie jak na wariatkę, ale jakby coś ze mną było nie tak. Cóż, w końcu najcieplej to nie było, część ludzi chodziła w kurtkach, więc urządzenie sobie samotnego pikniku musiało wyglądać trochę nietypowo. Ale nie przejmowałam się tym. Wyjęłam kanapkę i wzięłam się za rozwiązywanie krzyżówek.
Mniej więcej w ten sposób minął mi cały dzień. Zdążyłam zjeść cały prowiant, przeczytać do końca książkę i rozwiązać większość krzyżówek, a słońce było coraz bliżej horyzontu. Ludzi już właściwie nie było. Raz na jakiś czas widziałam przechodnia, a niedaleko mnie stał jakiś fotograf, ale pakował już swoje rzeczy i szykował się do odejścia. Ja też powinnam tak zrobić, jeżeli nie chcę wracać po ciemku do domu.
Ledwie to pomyślałam, a usłyszałam jakiś dziwny hałas. Właściwie to nie dziwny, a całkiem naturalny w tym miejscy. Szum wody, który towarzyszył mi cały dzień stawał się coraz głośniejszy. Stałam i obserwowałam horyzont. Po jakimś czasie, nie wiem czy po dziesięciu sekundach czy minutach, zauważyłam coś na horyzoncie. Fala! Nareszcie! Powinna mnie ogarnąć euforia. Jednak czułam jedynie strach. Chciałam sprawdzić, czy fotograf nadal jest na plaży, czy nie, ale mięśnie odmówiły mi posłuszeństwa. Wzięłam głęboki oddech, dodałam sobie odwagi ciepłymi myślami i zrobiłam kilka kroków na przód. Odwróciłam się do fotografa.
-Obserwuj uważnie. Prawdopodobnie nie zobaczysz tego po raz drugi – powiedziałam do niego z lekkim uśmieszkiem. Teraz mogłam wszystko. Czy byłam odważna i opanowana? Wątpię. Po prostu zagłuszyłam wszystkie myśli, a zaczęłam się kierować instynktem.
Fala z minuty na minutę robiła się coraz większa, a fotograf uciekł na wzniesienie, skąd robił zdjęcia. Pewnie pasja walczyła w nim z rozsądkiem. Na razie wygrywała pasja. Jednak prawdopodobnie nie wytrzyma ona tak długo, aby mógł zobaczyć, co się wydarzy.
Wreszcie nadszedł ten moment. Olbrzymia fala była kilka metrów ode mnie. Zasłaniała mi cały widok. Mogłam zobaczyć tylko wodę. Usłyszałam za sobą słaby krzyk fotografa. Zdaje się, że kazał mi uciekać, ale zignorowałam go. Miałam coś ważniejszego do roboty. Skupiłam się całym swoim umysłem na fali. Mogłam wyczuć jej wielkość, długość, potęgę. Przytłaczało mnie to uczucie. Zaczęła mnie boleć głowa. Napięłam wszystkie mięśnie i kazałam fali się zatrzymać. Posłuchała mnie, a ja doznałam kolejnego ataku bólu. Zaczęłam powoli ją obniżać. Miałam wrażenie, że ta praca trwa godzinami, że nie daje, żadnych efektów, jedynie moje ciało było w coraz większej agonii. Może naprawdę tak było. Nieważne. Nie poddawałam się. Upadłam na kolana. Teraz różnica była widoczna, fala zmniejszyła się co najmniej o połowę, czułam to. Ciekawe czy ten fotograf też to widział. Wyglądał na miłego człowieka. Dlatego go uratuję. Skupiłam się z powrotem na fali. Ból stawał się nie do wytrzymania, każda komórka mojego ciała wyła w niesamowitej agonii.
Kiedy fala była już niewielka, a przynajmniej tak mi się zdawało, osiągnęłam limit. Padłam na plecy i poczułam jak otacza mnie woda. Nie był to potężny cios, a jedynie lekkie muśnięcie. Otworzyłam oczy. Byłam pod wodą. Zbawcze powietrze znajdowało się jakieś kilkanaście centymetrów nad moimi ustami. Poczułam jak moje płuca wypełniają się wodą. Nie bolało. No może trochę. Ale byłam w wodzie, otaczała mnie i wypełniała. Czułam się niesamowicie szczęśliwa i usatysfakcjonowana. Ocaliłam miasto! Ocaliłam fotografa. O, to właśnie on! Nachyla się nade mną. Poczułam jego ciepłe ręce na moich ramionach. Poczułam jak mnie wyciąga z wody ku zbawiennemu powietrzu. Jednak, kiedy brakowało jedynie centymetra, by moje usta posmakowały tlenu, coś się stało. Ręce fotografa napotkały opór ze strony tafli wody. Widocznie woda nie chce mnie oddać powietrzu. Chociaż nie, to ja nie chcę opuścić wody. Podoba mi się tutaj. Ty idź, żyj ze swoją pasją na lądzie. Ja wybieram śmierć w ramionach mojej ukochanej przyjaciółki.
Autor: Lonerina
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz