wtorek, 1 lutego 2011

Praca konkursowa #29: Historia bez morału

Wczesna jesień, dziesiąta, może jedenasta wieczorem. Stary park pośród blokowisk, upstrzony gównem, udekorowany poharatanymi drzewami i resztkami pożółkłej trawy na obrzeżach trawników. Z za drzew dobiegają drażniące odgłosy szurania i podzwaniania butelek. Rozpoczyna się wieczorne przeszukiwanie śmietników. Z drugiej strony na codzienną rundkę wokół parku wychodzi mały kundelek, przeraźliwie szczekając. Na parterze ktoś otwiera okno i wydziera się na psa klnąc siarczyście. Właścicielka nie pozostaje dłużna. Zwyczajowe zawody w rzucaniu mięsem miedzy uroczą młodą damą, a czarującym dżentelmenem w średnim wieku czas zacząć.

W głębi, na ławce ukrytej przed wzrokiem nietrzeźwych gapiów, siedzi trojka nastolatków. Jeden z nich półleży blednąc i czerwieniejąc na przemian. Otwiera usta jakby chciał coś powiedzieć i rezygnuje w połowie. Ubrany w dres, pod którym niewyraźnie zarysowuje się sylwetka zbyt młodego pakera, wygląda na typowego poczciwego idiotę, który zwykle nosi przezwisko typu "Pała". Obok, wychudzony chłopak o ziemistej cerze z przygłupim uśmiechem kiwa się do przodu i do tyłu. Trzecia osoba to dziewczyna gapiąca się bezmyślnie w przestrzeń. Siedzą w swoich oddalonych światach, niezainteresowanie sobą nawzajem, nieświadomi ludzkiej obecności. Dziwni, nieprzytomni, szaleni. Naćpani.

Zielony mrok przed nimi rozświetla jasny kształt. Zbliża się powoli niezauważony i nieusłyszany. Nastolatka z opóźnieniem spogląda na białego rottweilera. Ogon macha. Patrzy jak zahipnotyzowana, a pysk psa deformuje się i zapada do środka. Czarny nos przestaje błyszczeć wilgocią,łuszczy się i odpada jako czarna skorupka. Szczudłowate łapy wciśnięte w wielki balon, w który zamienił się brzuch, przebierają zabawnie nie dotykając podłoża. Z głowy wyrastają włosy coraz dłuższe i dłuższe, z początku przypominają grzywę potem białą, włochatą szatę, okrywającą groteskowe ciałko. Stwór rośnie i nabiera kształtów. Ostatnie zmiany są subtelne, zmęczony umysł dopiero teraz rozpoznaje charakterystyczną sylwetkę. Przed dziewczyną stoi kobieta, zupełnie naga o bladej cerze i bursztynowych oczach, które jako jedyne oparły się osobliwym przekształceniom. W długiej dłoni trzyma pistolet. Skóra ledwo obciągnięta na kościach, dziwne, że się nie rwie podczas ruchów.

Księżyc na niebie. Kobieta nachyla się ku dziewczynie i z uśmiechem wyciąga dłoń z bronią. Trzyma za długą lufę, a połyskująca rękojeść prawie dotyka nóg naćpanej.
-Zabawmy się.- mówi cicho, życzliwym głosem.
Nastolatka wlepia tępy wzrok w pistolet. Przedmiot jest jak magnes, więc mechanicznie wyciąga po niego rękę. Przybyszka mruży oczy w wyrazie zadowolenia i niepostrzeżenie wraca do poprzedniej postaci. Biały rottweiler skacze przed siebie i znika w ciemności.

Dziewczyna podziwia srebrne wgłębienia i wypukłości przedmiotu, nie zważając, że zsuwają jej się z kolan. W końcu spadają hałaśliwie na omszoną, rozkruszoną płytę chodnikową. Nocną ćpunkę ogarnia nagła, obezwładniająca senność, kładzie się na ziemi i wciska głowę pod ławkę.
* * *
Czterdziestolatek biegnie ciężko, dyszy i spogląda co raz za siebie. Jest noc, palą się latarnie. Długi, ciemny płaszcz łomocze dziko kiedy mężczyzna mija kolejne zaułki. Wszystkie wnętrzności skręcają się w rogale i obwarzanki, serce tańczy niepokojąco blisko gardła. Nocne światła, kolorowe neony, czerwone i białe lampy pojazdów zlały się w jedną ścianę barw i rozbłysków. Człowiek biegnie popędzany strachem, a pod jego wielkimi butami rozbryzgują się mętne kałuże. Chlupot wody rozchodzi się echem i chyba całe miasto go słyszy. Od paru chwil nie dochodzą do niego odgłosy pogoni, nie ma też ani krzty energii. Zatrzymuje się w ślepej uliczce z daleka od zgiełku. Pod sporym kontenerem z którego wysypują się od dawna nie wywożone śmieci błyskają białka oczu. Za nisko na człowieka myśli i ignoruje stworzenie. Schyla się opierając łokcie na kolanach i chciwie łapiąc powietrze. Słyszy głosy, a potem odwraca się zaniepokojony. Dłoń unosi się powoli, palec pociąga za spust bez pośpiechu. Huk. Plusk wody. Mężczyzna leży martwy na ziemi. Zza rogu uliczki wylatuje dwóch gości. Podbiegają do ciała i rozglądają się dookoła.
- Kto tu jest?- wrzasnął młody przestępca mierząc do wszechogarniającej ciemności.- Cholera jasna! Wyłaź szczurze!
Nikt się nie odzywa, nikt nie wychodzi, ale to przecież niemożliwe, stąd nie można uciec. Przeszukał zaułek. Odnalazł tylne drzwi do jednego z budynków. Wetknął głowę przez szparę i rozejrzał się nasłuchując. Duża przestrzeń. To chyba opuszczone magazyny. Na poszukiwania nie mają teraz czasu. Jeszcze raz obrzucił wszystko wzrokiem i już miał wracać, kiedy w oddali zamajaczyło coś jasnego. Biały pies zamerdał ogonem i odbiegł. Chłopak stał zamurowany. A więc to prawda, ofiarę odebrał im tajemniczy morderca, którego nadejście zwiastuje niezwykły omen śmierci-biały rottweiler.
Uderza z furią w blaszane drzwi- jęczą głucho w odpowiedzi. Wraca do ciała i widzi jak jego kompan przeszukuje kieszenie trupa, co raz spoglądając za siebie i kontrolując sytuację. Kiedy wszystko jest zabrane, chłopak kuca przy mężczyźnie i gwałtownym ruchem ciągnie go za włosy. Twarz wyciągnięta z błota spływa piaskiem i wodą przemieszaną z krwią. Wkurzony chłopak uderza raz po raz bezwładnym głową o ziemię.
- I co k****a?! Taki cwany jesteś?! Pięknie nam zwiałeś! Masz rację, już cie nie dostaniemy! Miałeś farta! Ty s*****synie, ty!
Wściekły rzuca trupa z powrotem na ziemię i wstaje.- Idziemy!- po tych słowach obaj ruszają do wylotu uliczki.

Słychać syreny, mrok rozświetlają światła samochodów- policja. Wracają biegiem. jedynym wyjściem są blaszane drzwi. Jego kumpel wpada pierwszy, a on pozostaje z tyłu. Radiowóz wjeżdża między odrapane ściany. Drzwi się zatrzaskują, ale chłopak jest nie po tej stronie. Na zewnątrz. Nie rozumie co się dzieje, ten zdrajca zamknął mu drzwi przed nosem. Wystraszył się pewnie tchórz jeden, poświęcił go! Siłuje się ze starą klamką, ale ta chroni dzielnie wnętrza piszcząc i skrzypiąc. Pośpiesznym ruchem wyszarpuje pistolet z płaszcza i przerzuca przez wybite okno na wysokości mniej więcej drugiego pietra. Broń oczywiście nielegalna. Może nie zauważą. Parę psów podbiegło do niego, parę innych ogląda ciało. Za chwilę czuje oślizgłe zimno samochodowej maski. Cholera jasna!
* * *
Po dziesiątej wyciągają go z aresztu, na jakieś przesłuchanie. Wchodzą poziom w górę. Z pomiędzy żaluzji wypływa prążkowane, słoneczne światło. Ciepłe i jasne. To chyba ostatni letni dzień w roku. Jest już przecież druga połowa października. Chłopaka ogarnia rozleniwiająca chęć, by usiąść gdzieś na słońcu i nic nie robić. Z lekkiego rozmarzenia wyrywa go pchnięcie przysadzistego policjanta z parodniowym zarostem, który daje mu spokój dopiero w małej salce z wielkim ciemnym oknem, czterema krzesłami i stołem. Za szybą musi znajdować się następne pomieszczenie do obserwacji.
Z kieszeni wyjmuje gumę- jeszcze nic dzisiaj nie jadł- i rozsiada się na tyle, na ile pozwala mu metalowe oparcie. Zatrzaskowe drzwi otwierają się i wchodzi młody policjant, którego chłopak kojarzy z ostatniej nocy. To chyba on mu założył kajdanki i rzucił na maskę. Okropnie napalony osobnik. Chłopak siada bokiem i żuje gumę najgłośniej jak potrafi. Całe jego ciało wyraża jedno zdanie: "Mam to gdzieś". Policjant obrzuca go płonącym spojrzeniem.
- Imię i nazwisko.-zaczyna ostro.
- Masz to tam, w swoich papierkach.- nosem wskazuje na dzielącą ich dokumentację.- Wczoraj podawałem.
- Pytam o twoje imię i nazwisko. Nie słyszałeś?- żądz mordu wisi w powietrzu, ale chłopak tylko oblizuje wargi i ostentacyjnie odwraca wzrok.
- Co tam robiłeś?- rezygnacja policjanta, daje mu satysfakcję.
- Nic takiego.
- Przypadkiem znalazłeś się w tym parszywym zaułku?! ZWIEDZAŁEŚ MOŻE, CO?!- prawie wrzeszczy, opiera się wyprostowanymi rękami o stół i oddycha głośno. Chłopakowi przychodzi do głowy głupawy pomysł. Tak łatwo mu przyszło doprowadzenie policjanta do szału, wystarczy tylko jedno słowo, żeby...
- Poszedłem się odlać.- mówi z błyszczącymi oczami utkwionymi w rozmówcy i drwiącym uśmiechem ukazującym zęby. Podziałało. Młody policjant trzaska za sobą drzwiami. Nie ten charakterek do tego fachu.
* * *
Młody policjant jak tajfun wpada do małej kafeterii prosto do automatu z napojami. O mało co nie wysyła urządzenia pod niebo kiedy dłuży mu się czekanie na kawę. Wreszcie jest. Wypija parującą całość jednym łykiem. Ludzie patrzą na niego podenerwowani, ale przyzwyczajeni do tego widoku. Od paru tygodni jest nie w sosie. Sprawa-legenda z tajemniczym zabójcą i jego białym rottweilerem nieźle daje mu w kość.
Emocje powoli opadają. Komisarz wie co zrobi. Wystarczy jeden telefon, a za pół godziny stanie przed nim weteran przesłuchań. Bezczelny dureń nie zauważy kiedy przekażę im co tylko będą chcieli.
* * *
Stary komisarz wchodzi do komendy i z przyjemnością odnotowuje krótką spódniczkę przechodzącej obok sekretarki. Z naprzeciwka nadchodzi policjant, który go tu wezwał. Młody pełen zapału komisarz o wybuchowym temperamencie. Tak naprawdę stary jest już emerytowany, ale to nowe, wolne od obowiązków życie szybko mu się znudziło i jakiś czas temu ze zdziwieniem zauważył, że jak na rozkaz, stawia się na każdą prośbę o pomoc w śledztwie. Rozmawiając o uciążliwym i bezczelnym przesłuchiwanym dochodzą do drzwi, za którymi czeka już rozwalony na krześle chłopak. Lat dwadzieścia-parę, postawa wybitnie olewająca. Stary przynajmniej wie z kim ma do czynienia. Siada i bez pośpiechu przegląda dokumenty.
- Imię i nazwisko, proszę.- znowu to samo. Chłopak łypie spode łba na obu policjantów. W końcu mierzy wzrokiem starego. Sprawdza go, ale ten jakby tego nie zauważał. Pozostaje pewny siebie, jego oczy zdają się wręcz uśmiechać. Chłopak mimowolnie prostuje się i siada prawie porządnie. Po parunastu sekundach wycedza powoli swoje dane.
- Co tam robiłeś?
- Miałem jedną sprawę do załatwienia z truposzem.
- Więc go znałeś?
- Osobiście nie, trochę podpadł szefowi.
- Szefowi?
- Nie wiem nawet jak się nazywa, nie pytaj.
- KŁAMIESZ, MÓW WSZYSTKO CO WIESZ!- młody policjant dołącza się, ale stary uspokaja go jednym spojrzeniem.
- Nie ufają mi, mój ojciec wywinął im parę numerów.
- Rozumiem, byłeś tam sam?
- Tak.
- Pomyśl dobrze, bo z przyjacielem doszliśmy do nieco odmiennego wniosku. Według nas było was dwóch, ale twój kumpel uciekł, kiedy nas zobaczył. Co o tym myślisz?- Chłopak fuka i krzywi się.
- S*****syn. Zawsze wiedziałem, że coś z nim nie tak.
- Jak się nazywa?
- Jak go złapiecie to go zapytacie. Mimo wszystko pracowałem z nim dla szefa. Nie potrzebuje dodatkowych problemów.- Policjant wzdycha głęboko. Wrócą do tego później.
- Który z was zabił?
- Biały rottweiler.
- Nie żartuj z nami.- znów młody policjant, tym razem spokojniej.
- Widziałem go, naprawdę. Widziałem go i mówię to z pełną świadomością, choć zwykle uważam takie historyjki za zwykłe bajki. Żaden z nas nie zabił, zrobił to gość, który był z tym psem.
- Jaki gość?
- Nie wiem, kiedy przybiegliśmy nikogo tam nie było. Musiał uciec od razu po strzale.
- Tak po prostu? Znasz kogoś komu denat mógłby tak podpaść?
- Oczywiście. Takich to na pęczki. Facet robił przekręty na prawo i lewo, nie tylko my chcieliśmy go dopaść. Kimkolwiek jest zabójca to długo nie pożyje jeśli będzie tak wysyłał na tamten świat każdego, kto mu się nawinie. Nawet nie zdaje sobie sprawy ilu niebezpiecznym osobom popsuł interesy.

Jakiś czas później policjanci robią sobie przerwę i zbierają myśli.
- I co, mówi prawdę?
- Nie wiem, zdaje się, że tak. Nie zależy mu na tym, więc teoretycznie nie ma powodów by kłamać.
- Wiesz, nie mówiłem ci, ale ja naprawdę wierzę, że biały rottweiler istnieje. Ten chłopak i ci wszyscy ludzie, którzy zgłaszają pojawienie się go, wiedzą o czym mówią. To nie jest tylko legenda i wynik paniki po tym jak nagłośnili te zabójstwa w mediach.
Stary ma nieodgadniony wyraz twarzy. Stoją chwilę w ciszy i wracają na przesłuchanie.
* * *
Młody policjant wraca samochodem do domu w kiepskim nastroju. Przed chwilą wysłuchał fascynującej historii starszej pani, która zawzięcie starała się mu udowodnić, że biały rottweiler codziennie okrąża jej blok, a potem wpatruje się w okno sypialni czerwonymi, świecącymi oczami. Kolejny fałszywy alarm. W tym tygodniu odwiedził już faceta, który zameldował pojawienie się tajemniczego typa z psem, a potem zapominając jakby o tym zaczął oskarżać sąsiada o kradzież kosiarki i żądał przeprowadzenia rewizji. Dopiero później okazało się, że mężczyzna zgłasza na policję każde osobliwe zdarzenie z jego życia, a skoro przestano reagować na jego skargi o zaginione krasnale ogrodowe, znalazł inny sposób na sprowadzenie mundurowego. Była również kobieta, która usiłowała wyciągnąć od niego pieniądze za podanie lokalizacji "legowiska białych potworów". Przeklęty rottweiler z czasem urósł w opowiadaniach ludzi do rangi samego zabójcy, a żebracy znosili na komendę jasne psy w wielkich ilościach. Młody ma tego serdecznie dość. Koledzy patrzą na jego problemy z politowaniem lub otwarcie się śmieją. Mógłby założyć policyjny kabaret, a jako scenariusze wykorzystywać swoje doświadczenia z tych miesięcy poszukiwań.
Zbliża się do domu. Widzi słabo oświetloną pralnię na parterze wysokiego biurowca. Godziny otwarcia prawie minęły- idealna pora. Postanawia zajechać. Ubrania do odebrania to pretekst, to tak przy okazji. Chodzi o dziewczynę z pralni. Najzwyczajniejszą i najdziwniejszą osobę jaką zna. Zastaje ją. Zakład zamknięty, idą na taras na papierosa. On nie pali, ale to nie ma znaczenia. Tak jest od prawie roku. Od czasu do czasu kiedy nie idzie mu w pracy zajeżdża tutaj ponarzekać. Tym razem również. Opowiada o postępach w śledztwie, dokładnie zdając sobie sprawę, że zdradza o wiele za dużo. Ona słucha nic nie mówiąc, nie oceniając niczego, wypalając jedną fajkę za drugą. Na zimnym wietrze, z popielniczką w dłoni, niezwykle sprawnie obsługuje zapalniczkę.
Policjant obserwuje ją kątem oka. Zawsze odnosi wrażenie, że jej niestaranny wygląd zupełnie nie pasuje do niezachwianej podstawy życiowej którą wypełnione są jej nieliczne słowa. Choć nie komentuje nijak jego wyborów, potrafi podsumować je w taki sposób, że od
razu wie co ma robić. Dziwna rzecz.

* * *
Dziewczyna wchodzi do domu dwie godziny po zamknięciu pralni. Przyjechał policjant i znów nasłuchała się o nieodpowiedzialności, bezczelności, chwilami bezsilności i innych gorzkich smaczkach policyjnego życia. Nie przeszkadza jej to, choć czasem zastanawia się po co przychodzi z tym do niej. Ktoś by się śmiał z ironii losu. Zażarty śledczy zwierza się z postępów w pracy poszukiwanemu mordercy. W niej nie wzbudza to żadnych uczuć. Tak naprawdę, nic nie wzbudza jej uczuć. Pracuje, bo musi coś jeść i opłacić mieszkanie. Kiedy wraca do domu je kolację i kładzie się spać. Nie robi nic, ponieważ nie ma zainteresowań. Treścią życia dziewczyny z pralni jest chęć zabijania i nieludzki instynkt mający źródło w pistolecie leżącym w tym momencie w szufladzie przy łóżku i pojawiającym się co tydzień lub dwa każąc zabijać wyznaczoną osobę i chroniąc przed wzrokiem świadków. Nie pamięta co robiła wcześniej, co lubiła, co robiła. Teraz jest już tylko to. Pragnienie krwi nie do zaspokojenia w żaden inny sposób. A zaspakajanie go przypominało osiąganie orgazmu. Najpierw wzrastające podniecenie gdy ofiara jest o krok, uczucie, że zaraz nastąpi coś co wstrząśnie kośćmi, wyłączy umysł, da nieskończoną przyjemność. Potem kiedy palec pociąga za spust, jest huk, a ciało opada w strumieniach krwi dostępuje tego nieziemskiego stanu. Na koniec czuje się szczęśliwa tak spontanicznie, bez powodu. Powrót do domu obywa się jakby we mgle. Rano idzie do pracy, a od czasu do czasu odwiedza ją zmęczony codziennością policjant.
* * *
Następnego popołudnia młody policjant przychodzi do pracy z nowymi siłami. Nie zdaje sobie sprawy jak niewygodna i irytująca nowina czeka na niego w gabinecie. Wchodzi do pomieszczenia i zastaje tam niespodziewanych gości. Stary policjant oraz chłopak z wczoraj. Co on tu w ogóle robi? Zdenerwowałby się i wrzasnął, ale dzisiaj ma dobry humor.
- Czemu zawdzięczam tę wizytę?
Stary uśmiecha się szeroko.
- Od jutra pracujesz z nim.
Nie trzeba nikogo wskazywać, dokładnie wiadomo kto jest na myśli. Dobry humor pryska jak bańka mydlana.
- Z całym szacunkiem- skinienie głowy- ŻARTUJESZ SOBIE?
Stary śmieje się jak z dobrego żartu.
- Bynajmniej.
* * *
Pracują razem od miesiąca. Śnieg na ulicach, a oni zwyczajowo drą koty. Mogliby cały dzień wymieniać swoje wady. Narwany. Bezczelny. Zbyt delikatny. Nie ma poczucia humoru. Chce mi rozkazywać. Brutalny. Zero szacunku. Nie lubią w sobie nawzajem wszystkiego i właśnie dzisiaj zdecydowali się zakończyć tę współpracę. Jadą na komendę, żeby przy starym zniszczyć stworzone między nimi zobowiązania. Chłopak woli odsiedzieć swoje za nielegalną broń, którą znaleźli dzień później, przeszukując teren. Z tej sprawy z zabójstwem jakoś się wykaraska. Policjant ma gdzieś co może osiągnąć dzięki podziemnym kontaktom przymusowego kompana. Cały ten pomysł to jedna wielka lipa.
O dziwo stary na nich czeka. Chcą skończyć to jak najszybciej, ale ten zaczyna opowiadać z zapałem jakąś historię. Z tego co zdołali zrozumieć z nieco nieskładnej gadki, jakaś dziwna, blada kobieta o białych włosach przekazała staremu następne miejsce i czas pojawienia się mordercy z rottweilerem. Podobno była bardzo przekonująca i policjant wiązał z nią duże nadzieje. Z początku nie chciało im się wierzyć, ale jedyną rzeczą co do której zawsze się zgadzali, była chęć zlania dupy temu p*******nemu mordercy. Jeśli im się uda będą mieli z głowy również drażniącego współpracownika. Nie ma to jak upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
* * *
Historia, którą usłyszeli była co najmniej niecodzienna. Mimo to przygotowują się do akcji z rosnącym podnieceniem. Właśnie jadą na miejsce, nieco zaniepokojeni, ponieważ zostało wyjątkowo wyraźnie opisane. Wiedzą nawet pod którym oknem mają stanąć, aby pozostać niezauważonymi. Skąd do licha ta kobieta wzięła tak dokładne informacje? Policjant z niechęcią wręcza broń chłopakowi. Uważa to za zupełną głupotę, ale nie umiał się sprzeciwić staremu, który powodowany jakimś niewyjaśnioną pewnością kazał mu to zrobić dzisiejszego popołudnia. Chłopak odwdzięcza się kpiącym uśmiechem i ogląda cacko. Pies wręcza mu pistolet-nie uwierzyłby miesiąc temu. W dodatku on zamierza mu z własnej woli pomóc temu psu-w to tym bardziej nie uwierzyłby miesiąc temu.
* * *
Sobota, pralnia otwarta do czternastej. Od powrotu do domu dziewczyna oczekuje, aż instynkt zabierze ją, główną aktorkę na kolejną scenę zbrodni. Przez wiele godzin towarzyszy jej tylko słabe, choć nieprzerwanie rosnące pragnienie gdzieś w odległym zakątku umysłu. Dochodzi dwunasta. Chęć staje się silniejsza. Jej ręce bez udziału oczu odnajduję pistolet i chowają go pod jesienno-zimowym płaszczem. Świat jest już we mgle. Zawiązuje buty automatycznie. Pada śnieg, myśli się nie lepią, niepotrzebne, zostaje czyste odczuwanie. Jest blisko, znowu opustoszała ulica. Widzi kogoś po drugiej stronie. To on, to ten którego czas dobiega końca. Tym razem jawne zabójstwo, mężczyzna pozna oprawcę. Dziewczyna staje na środku drogi i wbija wzrok w faceta,który porusza się wręcz spacerowym krokiem. Pod jej spojrzeniem zatrzymuje się i marszczy brwi. Policjant i chłopak oglądający wszystko z ukrycia mrużą oczy z zaciekawieniem. Czy to już? Godzina się zgadza. A może to żart? I co tu do licha ciężkiego robi dziewczyna z pralni? Opady gęstnieją i komisarzowi przychodzi do głowy, że z ewentualnego śledzenia nici. W tak cichej uliczce skrzypienie butów na śniegu to jak zapowiedź końca wszechświata.

Mężczyzna zniecierpliwiony rusza do przodu. Zanim stawia drugi krok, pada na ziemię tworząc kałużę czerwonej brei wokół siebie. Obserwujący stoją oniemiali.Dziewczyna, która miała być ofiarą w oka mgnieniu została zabójcą, niespodziewanie wyjmując pistolet z wewnętrznej kieszeni. Chłopak otrząsa się. Wyskakuje z wrzaskiem mierząc z pistoletu do morderczyni. Policjant budzi się i dołącza. Namierzona odwraca się zdziwiona i wściekła. Jej święty rytuał został przerwany. Kto śmiał? Dlaczego? Czy w ogóle istnieje coś na tyle ważnego, aby to zrobić?
- Nie mogę uwierzyć, że to ty.- mówi jeden z nich, a ona zastanawia się skąd go zna. Zwykłe życie jest teraz daleko.
- Znasz ją?!- pyta z wściekłością drugi i zaczynają się kłócić. Jest rozdrażniona, chce odstrzelić im łby, niechby już przestali ujadać. Brakuje jej jednak instynktu, bez niego nigdy nie zabijała. Dziwne.

Słyszy delikatne kroki za sobą. Biały rottweiler wynurza się ze śniegu jakby z niego go uczyniono. Dwóch kłótników za nią milknie. Z szeroko otwartymi oczami pochłaniają przemianę zwierza w kobietę. Wciąż są w szoku, gdy naga podchodzi do dziewczyny z pralni z wyciągniętą dłonią
- Zabawiłaś się?- pyta tym samym życzliwym i miękkim głosem, tak samo się uśmiechając i mrużąc powieki.
Ku swojemu zdziwieniu zabójczyni oddaje broń, a kobietą łapie ją śmiesznie za lufę. Wygląda jak dziecko, które nie wie do czego służy przedmiot, który trzyma i zaraz spróbuje go zjeść .

Nagle dziewczynę zalewa fala uczuć. Powracają wspomnienia z każdego z jej morderstw. Poczucie winy, którego była pozbawiona przez te wszystkie lata powraca jak stary przyjaciel. Widzi puste oczy, oderwane kończyny, plamy krwi, przestraszone twarze. Słyszy huk i dziesiątki ciał rozchlapujących wodę, zapadających się w biały puch lub stukających głośno o chodnik. Nie, to niemożliwe, nie zrobiła tego, to nie jej wina. Chce wyrzucić zlepek cuchnących trupów ze swojej głowy, jednak wracają i wracają. Patrzy przed siebie, szuka ratunku w realnych kształtach. Widzi mężczyznę, jego martwe usta się poruszają. Bezdźwięcznie wypowiadają słowa przekleństwa. Upada na kolana i wrzeszczy. Wrzeszczy, ale świat jej chyba nie słyszy.Jest uwięziona wśród swoich zbrodni.
- Co jej jest, co zrobiłaś?- pyta chłopak przekrzykując oszalałą dziewczynę. Komisarz patrzy na nią w głębokim szoku. Kobieta uśmiecha się ukazując rząd psich zębów. Kuca ujmując w dłonie zbladłą twarz dziewczyny.
- A teraz, powiedz co do mnie czujesz. Nienawidzisz mnie? To przecież ja kazałam ci zabijać, tak naprawdę to moja wina, to ja ich zabiłam, ty nie miałaś wyboru, prawda? Czy chcesz mnie zabić?- kobieta zastygła w pełnym napięcia oczekiwaniu. Nie ma w niej tego tryumfu z przed chwili.
Chłopak czuje się jak debil stojąc i się gapiąc. Cokolwiek się tu właśnie wydarzyło, sprawca kuca teraz przed nim, a jego broń leży niedbale rzucona. Unosi rękę, na celu biała głowa. Otwiera usta...
Dziewczyna czuje delikatne, zimne palce. Otrzeźwiają ją. Zaczyna normalnie myśleć. Zabić? Zabić tę kobietę? Nie ma powodu, ale... Stare wspomnienie, zupełnie zapomniane. Znów jest nastolatką, stoi z nożem nad jakimś facetem. To chyba nowy chłopak matki. Nic do niego nie ma, po prostu dotyk chłodnego ostrza obudził w niej coś. Przyjemność i podniecenie. Skulona postać przed nią sprawia, że świerzbią ją palce, serce tłucze się w piersi. Później pamięć się urywa, zostaje tylko to uczucie. Uczucie, które znała jeszcze zanim odwiedził ją biały rottweiler. Radość z zabijania, zadawania bólu, uśmiercania. o czym ta kobieta do cholery mówi, niby jak może być odpowiedzialna za te zabójstwa. Dziewczyna dokonała ich sama, dla własnej przyjemności.
-Chcę.- wyszeptała.
-Powiedz, powiedz to głośno.- mówi podekscytowana kobieta przerywając przy okazji chłopakowi, który wreszcie zdecydował się odegrać rolę gliny i rzucić jakąś groźbę.
-CHCĘ CIĘ ZABIĆ.- wypala dziewczyna, patrząc prosto w zwierzęce oczy.- CHCĘ, CHCĘ, CHCĘ.- powtarza ciągle. Podnosi się z pistoletem w ręku, a kobieta cofa się krok za krokiem. Wreszcie przystaje i rozkłada szeroko ręce. Dziewczyna z pralni powtarza swą mantrę. Chłopak wrzeszczy coś o rzuceniu broni. Przyłącza się do niego dotąd niemy komisarz. Nie zatrzymają tego. Tyle lat to planowała, tyle osób wypróbowała, tak długo czekała, aż dziewczyna będzie gotowa. Od początku czuła, że to ona może być pierwszą od dwustu lat, która zechce ją zabić, której starczy sił po doświadczeniu swoich win. Kto by pomyślał, że śmierć, która nie ma smaku, może okazać się tak słodka. Przymyka oczy i ostatnie co widzi to przeklęty pistolet, który nie pozwalał jej umrzeć od tylu lat. Prawie nie słyszy strzału, głosy policjantów są w innej galaktyce. Biały rottweiler nie żyje.
Dziewczyna z pralni śmieje się, a potem milknie i ogląda swoje ciało. A więc to tak działa ta gra, stała się rottweilerem. Zmiany rozchodzą się po jej kościach, skóra blednie. Odwraca się do tych żałosnych, bezradnych glin. Wrzeszczą coś i mierzą z broni. Chce strzelić do chłopaka, ale znajomy policjant wpakował jej kulkę w łokieć. Zabawne, nie boli, krew nie wypływa, nie jest już człowiekiem. Ich strach zawisł w powietrzu, jego zapach drażni rozchylone nozdrza. Tym razem trafia bez problemu, najpierw jednego potem drugiego. Wciąż są żywi, jednak to nie ma znaczenia, bo nikt ich nie znajdzie na takim zadupiu. Pozwala im długo konać, w końcu znała jednego z nich. Zamienia się w psa i odbiega w miasto. Porywisty wiatr jest wezwaniem.
Pół martwi leżą na śniegu i patrzą na wczesny świt.
- Nie wierzę, że zginę z ręki tej samej osoby co ty. Tak jakbyśmy byli równi.
- Pieprzony glina.
- Myślę, że nie było tak źle przez ostatni miesiąc.
- Chrzanisz.
- Chrzanię.
- Ale... powtórzmy to kiedyś.
- Taaa.
* * *
Ociężały jegomość przegryzał gazetę pączkami i kawą. Na czwartej stronie krótka notatka. W jednym z wielkomiejskich blokowisk nieznany sprawca zamordował 52- letnią kobietę i jej konkubenta. Nic nie skradziono. Córka ofiary zaginęła tydzień wcześniej. Biedna dziewczyna myślał otyły gość wpychając gazetę do kieszeni. Chyba znał ją z pobliskiej pralni. Pewnie została kolejną ofiarą tego seryjnego mordercy. Co też ta policja robi?

Autor: Chibikami

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz