sobota, 5 lutego 2011

Praca konkursowa #32: Krew jak czekolada

Maria nie lubi czekolady.

„Czekolada jest dla małych dzieci, dla ludzi niepoważnych, co zmartwień nie mają” twierdzi Maria i może ma rację, bo przecież czekolada to szczęście, to czyste endorfiny i kalorie dla tych, co się nie muszą przejmować, no bo po co; dla tych, co są dziećmi, a przynajmniej tak się czują.
Czekolada jest brązowa – gorzka lub mleczna, co się w buzi delikatnie rozpuszcza, aż jest całkowicie płynna, wręcz aksamitna. Maria nie lubi ani gorzkiej, ani mlecznej czekolady, a co ciekawe, woli tę drugą, mimo że słodka, przyjemniejsza w smaku i dotyku, a endorfiny mnożą się w niej, jedna po drugiej.
Poważni, surowi ludzie, tacy jak Maria, powinni lubić gorzką, ciemną czekoladę, tak samo cierpką jak oni. Maria nigdy nie mówi, dlaczego prędzej wolałaby zaśmiać się, choć raz, niż skosztować gorzkiej czekolady.
Maria powtarza tylko swoje swoiste motto, a ja myślę, że ma rację. Maria ma długą, purpurową, wykrochmaloną spódnicę i zaciśnięte usta, a na czole jeszcze więcej zmarszczek niż kiedykolwiek wcześniej, można by rzec, że są to wręcz bruzdy naniesione na cienkie brwi i szpiczasty podbródek i wydaje mi się, że wiem dlaczego Maria nie lubi czekolady.
Mogłaby przecież pobrudzić sobie spódnicę.

Maria się nie uśmiecha.

Maria ma zawsze ten sam wyraz twarzy – poważny, surowy i gorzki, oczy patrzą na mnie z dezaprobatą, a ja czuję się, jakbym była na pensji dla panien, jak Mała Księżniczka, kiedy umarł jej Tatuś i została jej tylko Emilka i Melchizedek, już nikt więcej, ale po chwili przypominam sobie, że nie jestem na zimnym i surowym strychu, a Maria to nie panna Minchin i to jakże przerażające, wiejące ciszą uczucie, choć nie wiem, jak coś może wiać ciszą, ustaje, a ja uśmiecham się delikatnie do Marii.
Maria twierdzi, że śmieją się tylko dzieci i ludzie niepoważni, co nie mają zmartwień. Uśmiech to wiele szczęścia i dla nadawcy i dla odbiorcy i jeszcze dla całego świata, jest jak mały świetlik, a dobro czyni dobro.
Maria, gdyby umiała, zaśmiałaby się z tego.
Ludzie nie uśmiechają się już do niej. Boją się osób bardziej poważnych i surowych niż oni sami. Są takimi głupcami.
Czy to oznacza, że Maria także jest głupcem?

Maria się nie boi.

Maria twierdzi, że na świecie nie ma nic, co mogłoby ją zaskoczyć lub, tym bardziej, przerazić. Jest zawsze dumna i pewna siebie, w sztywnej spódnicy, purpurowej, nigdy czerwonej i białej, zapiętej na ostatni guzik, wykrochmalonej koszuli z mankietami i kołnierzykiem, z wyprostowanymi plecami i małym, czarnym koczkiem. Ależ nie, Maria nie lubi zdrobnień, uważa, że są dla dzieci i ludzi niepoważnych, co nie mają zmartwień, zupełnie inaczej niż ona.
Maria nie boi się ciemnego cienia w swoim cichym domu, tak cichym i surowym, że można to poczuć w powietrzu i to jest tylko smak. Cisza smakuje jak gorzka czekolada.
Raz, jeden jedyny, znalazłam kawałek czekolady, ciemnej, lepiącej się czekolady w jej domu, w kredensie obok pieca. Smakowała jak krew, albo lepiej powiedzieć, że to krew smakowała jak czekolada, bo to przecież krew była wszędzie pierwsza, a czekolada po prostu chce zająć jej miejsce.
Maria nic nie powiedziała.

Maria nie wierzy.

Maria nigdy nie stwierdziła, że nie wierzy własnym oczom, a trzeba też wyjaśnić, że ona nie mówi, tylko twierdzi. Ja za to mówię, że każdy ma prawo do swoich dziwactw, nawet tak poważne i surowe osoby jak Maria, i wybaczam jej bezgłośnie to, że tylko twierdzi.
Maria nie wierzy, że może się mylić. A przynajmniej tak mi się wydaje. Ona w ogóle w nic nie wierzy, nie wierzy w Boga, nie wierzy w ludzi, nie wierzy w szczęście, a co za tym idzie, nie wierzy także w endorfiny.
Czasami myślę, że nie wierzy w nie, ponieważ są w czekoladzie, a skoro krew jest jak czekolada, to płynie także w jej żyłach, przez co ma tak dużą dawkę endorfin, że szczęście zamienia się w gorzkie zgorzknienie i cierpki smutek.
I uświadamiam sobie, że jej spódnica jest purpurowa, a przecież, jeśli połączy się czerwień z brązem wyjdzie mi purpura. A po chwili przypominam sobie, że jestem takim głupcem, że przecież to musi być fiolet, a gorzka czekolada nie jest fioletowa.
Musi być ciemna i brązowa.

Maria nie płacze.

Twarz Marii zawsze jest sucha, można by wręcz rzec, że wysuszona jak pergamin. Jej ciemne, brązowe oczy są zmęczone, pojawiają się na nich czerwone krwinki, ale nigdy nie łzawią, jakby były pozbawione całej wody i wydaje mi się, że to właśnie dlatego ciało Marii jest takie pomarszczone i drobne, w końcu nie ma ¾ swojej masy. Ale potem widzę, jak Maria popija jedną ciemną, gorzką herbatę za drugą i wiem, że jak zawsze się myliłam.
Mieszkanie Marii jest pełne cieni. Mimo, że nigdy nie świeci światła, czasami zapala tylko świecę, podłużne cienie, cienie w mroku, chodzą za nią, za mną, nawet za małą biedronką, co przez przypadek wleciała do pokoju, a którą Maria za chwilę zabije.
Ludzie często boją się ciemności, dzieci płaczą, gdy nadchodzi noc, ale Maria nie, bo przecież, jak twierdzi, płacz jest dla małych dzieci, ludzi niepoważnych, co nie mają zmartwień. Ona nie ma czasu ani nerwów na płacz.
Czasami tak bardzo żal mi Marii, ale wtedy myślę, że jej łzy są pewnie jak gorzka czekolada, ciemne i lepiące, a Maria nie może pobrudzić sobie spódnicy.

Maria nie żyje.

W sobotę, 23 stycznia poślizgnęła się na oblodzonych schodach, wychodząc po sprawunki, bo Maria nie chodzi po zakupy, tylko po sprawunki. Znalazłam ją kilka minut po jej śmierci. Było zimno, kilkanaście stopni poniżej zera, ulice tonęły w śniegu, a ludzie ślizgali się po lodzie. Cały świat był biały. Tylko krew spływająca z rozbitej głowy Marii pachniała słodko, ciepła i gęsta, i jeszcze ciemna, jak gorzka czekolada. Chciałam nad nią zapłakać – nad jej życiem, smutkiem, zimnem, nad krwią, która była jak czekolada. Nie potrafiłam.
Wiem, że pewnego dnia o niej zapomnę. Pamięć ludzka jest krótka i nic nie mogę na to poradzić. Zapomnę o niej, o bordowej spódnicy i ciasnym koku, zapomnę o szczęściu i cieniach w mroku. Zapomnę o wszystkim, co mi ją przypomina.
Duch Marii nie będzie zakłócał mojego szczęśliwego życia. Jej zwyczaje, sposób mówienia, fobie i słabostki przestaną mnie dotyczyć, gdy tylko przekroczę próg swojego domu.
Gdy tylko bez strachu sięgnę po kostkę gorzkiej czekolady.

Autor: Merrymoon

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz