czwartek, 13 września 2012

Praca konkursowa #5 - O dziewczynie skaczącej przez czas

    Podróże w czasie. Na pierwszy rzut oka temat wyczerpany do cna, strasznie oklepany i przewidywalny. Setki może tysiące książek i filmów powstało z myślą o podróżach w czasoprzestrzeni. Ręka do góry, kto z Was nie widział „Powrotu do przyszłości”? Mówiąc o tej tematyce nasuwa mi się  myśl o tym, że bohater postanowi nakarmić dinozaury, wypić herbatkę z królem Arturem, naprawić największy błąd życiowy, wygrać w totka, albo chociażby sprawdzić co go czeka w przyszłości. Jednak nie Makoto, główna bohaterka anime „O dziewczynie skaczącej przez czas” (jap. Toki wo kakeru shoujo), tytuł przydługi i niezbyt wciągający, ale niech to was nie zraża... może zacznijmy od początku...

    Zaczęło się od nowelki napisanej w 1967 roku przez  Yasutakę Tsutsui, jednego z najsłynniejszych autorów SF w Japonii. Historyjka ta doczekała się kilku ekranizacji, aż w końcu, w 2006 roku pojawiła się też w wersji anime.

    Historia opowiada o nierozgarniętej, niezbyt odpowiedzialnej Makoto Konno, która nie wie jeszcze co tak naprawdę chce robić w życiu. Do tej pory czas spędziła z przyjaciółmi na karaoke i grając w baseball. Siedemnastolatka nie myśli ani o przyszłości, ani też o niczym innym niż zabawa - bo w końcu po co martwić się czymkolwiek? Makoto nie interesuje się także miłością, co zdecydowanie wyróżnia ją z tłumu innych dziewczyn w jej wieku. Niezbyt często to mówię, ale polubiłam ją, głównie za naturalność, w końcu jakaś bohaterka, której daleko do ideału, a przy tym nie martwi się rozmiarem swojego biustu. Zaprzyjaźniła się z dwoma popularnymi chłopcami (takie ciacha mieć przy boku i nie zwracać uwagi na nic innego niż baseball? Coś tu nie gra...).  Chiaki Mamaiya jest typem luzaka, wiecznie przygarbiony, zawsze spóźniony, zabawny, zadziorny i w pewnym sensie tajemniczy. Trzecim członkiem paczki jest Kousuke Tsuda, który nieco odstaje od nich, wydaje się być poważniejszy i o wiele bardziej rozsądny, niestety mam wrażenie, że przez autorów został potraktowany po macoszemu. Nie mamy szansy poznać go tak dobrze jak pozostałą dwójkę. Postaci drugoplanowe „nie zostają w tyle”, są bardzo dobrze wykreowane, trudno nie wspomnieć tu o budyniożernej siostrze Makoto oraz cioci o niesamowicie ciepłym usposobieniu, które mają ciekawe osobowości, jednak (moim zdaniem) zbyt mało czasu na ekranie. Na wielkie brawa zasługują seiyuu, bo prawdę mówiąc nie wyobrażam sobie by ktokolwiek inny niż Naka Riisa mógł użyczyć głosu Makoto, jej śmiech i płacz długo po seansie rozbrzmiewał w mojej głowie. Ishida Takuya także podołał zadaniu, zdecydowanie jego głos idealnie pasuje do Chiaki’ego.
   
    Jeśli chodzi o fabułę, z początku spodziewałam się czegoś więcej. Byłam nieco zawiedzona. Makoto w pewnym momencie, przypadkowo dostaje dar skakania w czasie i robi to całkowicie... bezsensownie. Bo powiedzmy sobie szczerze, nikt  z nas nie skakałby w przeszłość po to, by spróbować budyniu, który poprzedniego dnia zjadła jej siostra. Dopiero w drugiej połowie filmu akcja się rozkręca , nie licząc kilku minut na początku, gdy bohaterka jest w niebezpieczeństwie. Moje serce zwalniało, gdy obraz na ekranie zwolnił i przyśpieszało, gdy ten wrócił do naturalnego tempa. Trzeba przyznać, że to anime jest naprawdę piękne, mówi wiele o przyjaźni i miłości, koniec był wprost wspaniały i mimo małego zawodu, zakochałam się w tym anime bez pamięci.
   
    Co do grafiki... na początku kreska mnie nie zachwyciła, głównie przez nico niedbały styl rysowania postaci, ale z czasem dostrzegłam cudowne krajobrazy i dopracowane szczegóły, choć małą wpadką mogą być czasem znikające cienie, ale to szczegół, którego się przecież nie będziemy czepiać. Moment w którym Makoto przedziera się przez niesamowitą, niemalże magiczną przestrzeń cieszy oko. Ciepłe, stonowane kolory idealnie pasują  do klimatu anime. Światło na wodzie, chmurki leniwie płynące po niebie, małe samochodziki jadące w oddali, płatki wiśni opadające na ziemię, czyli właśnie drobiazgi pozwalają dostrzec niezwykłość tej animacji. Mnie osobiście najbardziej zachwycały sceny nad rzeką, które na długo pozostaną w mej pamięci, głównie dlatego, że emanuje z nich ciepło i są po prostu piękne.

    Muzyka. Tu, choć nie jest źle, mogłoby być odrobinkę lepiej. Moim zdaniem godne uwagi są jedynie dwa utwory „Kawara nai Mono” oraz piosenka przewodnia „Garnet”  - obie w wykonaniu Hanako Oku. Przepiękne, nostalgiczne i pełne nadziei. Muszę jednak przyznać, że dźwięki (głównie fortepianu) były dobrze dopasowane do odpowiednich momentów co daje bardzo przyjemny efekt. Pan Yoshida Kiyoshi nieźle się spisał. Muzyka stanowi tło, nie wybija się zbytnio, jest jedynie dopełnieniem tego co dzieje się na ekranie.

    W ciągu tych 98 minut śmiałam się i płakałam (częściej to pierwsze), przeżywałam to co  Makoto, przy czym nie szczędziłam jej krytyki, bo dziewczyna poraziła mnie kilka razy swą... dziecinnością. Jej szczerość i próby naprawienia przeszłości sprawiły, że po ten tytuł sięgnę jeszcze nie raz. Z czystym sumieniem mogę go polecić dziewczętom... chłopcom również, ale nie znajdziecie tam krwi, bielizny, ani wartkiej akcji, za to kilka naprawdę śmiesznych scen oraz sporą dawkę wzruszenia... Jak dla mnie jest to jedno z lepszych anime, idealne na spokojne, ciepłe wieczory.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz