środa, 24 lutego 2010

Praca konkursowa #3: Unnamed

Unnamed
od Feanil

Chłopak szedł szybkim krokiem. Dzisiejsze polowanie było udane. Zdobył ponad Trzydzieści ogonów Czaszkoszczurów, po pięć miedziaków każdy. Chciał się jak najszybciej znaleźć w domu, po drugiej stronie Ula, najpodlejszej dzielnicy Sigil. Nie było bezpiecznym pokazywać się tu z pełną sakiewką. Nikt raczej go nie zaczepiał, ludzie nie chętnie zadają się z diabelstwem, choć on nim nie był, po prostu miał ogon i niezwykłego ojca, lecz ten nie był demonem, a bezimiennym bóstwem opiekuńczym Gildii Złodziei w odległym świecie.
Widział już drzwi budynku, gdzie mieszkał, gdy nagle poczuł jak wpada w jakąś dziurę. Na ułamek sekundy zrobiło się ciemno, potem zaś oślepiło go coś i wpadł do wody. Było dość głęboko by nic sobie nie złamał. Brzeg był blisko. Chłopak sprawdził swój ekwipunek. Sakiewka była nie naruszona, tak jak przewieszony przez plecy krótki miecz, a pierścień Siódmego Mistrza Gildii Złodziei – jedyna pamiątka, jaką miał po matce wciąż był na rzemieniu i ukryty pod ubraniem. Nikogo nie było w pobliżu, ale i tak wolał rozejrzeć się z bezpiecznego cienia drzew o różowych kwiatach. Z drugiej strony sadzawki były dziwnie wyglądające budynki, a cały teren otoczony wysokim białym murem. Jego żołądek przypomniał o swoim istnieniu, gdy jego wzrok padł na owoce, na niskim stoliku. Upewnił się, że nikogo nie ma w okolicy zanim tam poszedł, a przed odejściem odliczył piętnaście monet i położył na pustej tacy. Podkradł się do muru i ostrożnie wspiął na górę. Po drugiej stronie był czysty i brukowany chodnik, pomiędzy takimi samymi murami, jak ten, na którym kucał. Chciał czy nie, musiał się ruszyć. Coś mu mówiło, że nie powinien tam zostawać. Wolał unikać tutejszych mieszkańców, przynajmniej na razie.
„Parszywe miasto” - mówił go siebie w myślach - „to pewne, że w całym Sigil można natknąć się na różne portale, ale przeważnie trzeba znać klucz. Dlaczego mnie to spotkało...”
W chodniku z lewej usłyszał głosy. To nie był Wspólny. Po chwili uśmiechnął się rozpoznając pojedyncze słowa. Tego języka uczył go Czarny Tulipan. Jacyś dwaj faceci w cudacznych czarnych strojach kłócili się, kto ma zapłacić za sake. W ostatniej chwili dotarło do niego, że dla nich i on będzie dziwnie wyglądał. Ledwo zdążył ukryć się na szczycie muru. Skręcili w drogę, z której on przyszedł, więc poszedł w prawo. To przypomniało mu lekcję o ukrywaniu się, a konkretnie, że zapomniał o najważniejszym – ukryć swoją energię, którą Tulipan nazywał Reiatsu. „Być nie wykrywalnym, a przynajmniej trudnym do zlokalizowania jest podstawową umiejętnością skrytobójcy” - słyszał te słowa, jakby nauczyciel stał obok. Mimo iż ten zniknął nagle parę miesięcy temu, chłopak pamiętał każdą lekcję. Wiedział, że skrytobójca, jednym celnym ciosem potrafi zabić znacznie silniejszych od siebie, dlatego dobre ukrycie się było takie ważne i tak wiele czasu mu poświęcili. Zresztą matka też to powtarzała ucząc go otwierać zamki, rozpoznawać i unieszkodliwiać pułapki i innych umiejętności włamywacza, z których cechu wywodziła się Siódma Wielka Mistrzyni. Do samego końca, zachowała jedną tajemnicę, dlaczego odeszła z Ravstock, miasta na Szepczących Pustkowiach.
Dotarł w końcu do sporej wielkości placu. Po jego drugiej stronie był znacznie wyższy mur i otwarta brama. Co jakiś czas prze przez plac przechodzili ludzie w czarnych szatach, a zatknięte za pasy miecze, też nie zachęcały go do wyjścia z ukrycia. Postanowił poczekać do zmroku. Z rozmów przechodniów usłyszał, że są członkami oddziałów, choć nie bardzo wiedział jakich. Gdy pojawiło się dwóch ludzi w białych płaszczach i cyframi w tym języku na plecach, wszyscy kłaniali się im z szacunkiem. I ta kobieta. Na płaszczu miała dwójkę. Zatrzymała się po przejściu dwóch trzecich placu i odwróciła głowę, jakby właśnie na niego chciała spojrzeć kątem oka. Jej wzrok przyprawił go szybsze bicie serca, a dłonie zaczęły pocić. To nie był strach, tego był pewien, więc co... nie, to niemożliwe. Gdy odwróciła się z powrotem i ruszyła dalej, poczuł wielką chęć, by podbiec. Ledwo zdołał się powstrzymać. Gdy zniknęła między murami odetchnął z ulgą, ale wciąż miał ją przed oczami. Jakieś dziesięć minut później wyczuł czyjąś obecność. Czterech ludzi, więc jednak go zauważyła. Nie ruszał się z miejsca, ani też oni nie wykonali ruchu, tylko obserwowali.
Noc była ciemna jak nigdy w jego życiu. Tak, jak go uczono, z przyklęku skoczył na przeciwległą ścianę korygując „lot” ogonem, a gdy tylko dotknął jej stopami zaczął biec. Długim skokiem zalazł się na placu w grupce ludzi. Uniknął zderzenia w piruecie i ruszył do następnej grupki. Dowiedział się dzięki temu, że pościg jest w stanie ledwie go wyczuć, gdy nie ma nikogo w pobliżu. Stosował ten manewr póki nie dotarł do bramy. Wpadł między budynki i kluczył między nimi dopóki się nie upewnił, że ich zgubił. Teraz już idąc, schował ogon w nogawce spodni. Tutaj budynki już bardziej przypominały zwykłe domy. Nawet pachniało inaczej. Wiedział, że smrodu Ula nie zapomni, woni krwi, różnego rodzaju zgnilizny, potu i magii. Tu na pewno nie pachniało krwią, ale za to znacznie bardziej czuć było magię. Dotarł do końca osiedla. W oddali widział jakiś dom. Podszedł bliżej, wyglądał na opuszczony. W środku był tylko jeden pokój, a w nim szeroka ława, niewiele wyższy od niej stół, kufer i beczka w kącie, a na niej misa i dzban. Niewiele myśląc położył się na drewnianym meblu pod ścianą.
Obudziło go światło wpadające przez okno bez szyb. Było pewne, że nikt tu nie mieszka od dłuższego czasu. Przynajmniej dach wyglądał na cały. Wyszedł i odwrócił się . Domek był w opłakanym stanie. Ale po prawej miał las, a po lewej jezioro. Tym razem rozebrał się przed wejściem do wody i ukrył ubranie pod kamieniem. Miał dobry refleks i był dość cierpliwy, żeby złapać i rzucić na brzeg kilka ryb rękoma. Rozpalił ogień za domem i z braku innego narzędzia, sprawił ryby mieczykiem niewiele dłuższym do sztyletu. Dopiero po chwili zorientował się, że stoi obok niego chłopiec o białych włosach. Podał mu rybę, ale ten pokręcił przecząco głową i spytał:
- kim jesteś?
Dopiero wtedy mu się przyjrzał. Malec miał czarną szatę, biały płaszcz i miecz przewieszony przez plecy. Chłopak przełknął, gestem zaprosił gościa by usiadł i odpowiedział:
- Nazywam się Feanil Payne. Wychowałem się w mieście Sigil i trafiłem tu przypadkiem
- Nie znam takiego miasta
- wybacz...
- Kapitan Hitsugaya, dowódca dziesiątego oddziału – odparł białowłosy siadając
- trafiłem tu przez przypadkowy portal Kapitanie...
Młodzieniec opowiedział po krótce skąd się wziął, jak do tego doszło i czym jest Sigil, Miasto Bram. Dowiedział się też, że znajduje się w zachodnim Rukongai, podobnym do Ula, gdzie mieszkał, a wylądował w Seretei, na terenie szóstej dywizji. Po skończonej rozmowie, kapitan pozwolił Feanilowi pozostać w tym domku. Przynajmniej na razie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz