Są kłamstwa, które potrafią zniszczyć wszystko. Wiedziałam o tym, zdawałam sobie z tego tak dobrze sprawę, gdy mówiłam że w jego świecie nie ma miejsca dla takich jak ja. A jednak żałowałam. Dziwne uczucie, nigdy nie gryzło mnie sumienie, nawet gdy szłam drogą zasłaną trupami, moją drogą, pełną ludzi których zabiłam. Dlaczego to zrobiłam? Dla wyższych celów? Dla sprawiedliwości? Przez sam słodki zapach śmierci? Nie. Zabiłam ich wszystkich, bo po prostu stali mi na drodze. Nic nigdy dla mnie nie znaczyli, więc czemu miałabym się przejmować? To w końcu tylko robaki, śmiecie które sprawiły że cierpiałam. Bo w końcu takie było moje przeznaczenie. Jak każdego odmieńca, córki pieprzonej kurwy, która myślała że skoro elf z którym spędziła parę nocy mówił jej że ją kocha, to już może być szczęśliwa, gdzieś daleko przy jego boku. Dowiedziała się później że jest w ciąży. Mój dumny ojczulek zniknął, a matka umarła niedługo potem. Nie pamiętam jej, ale wiem kim była. Głupią, słabą istotą, która łudziła się że będzie mnie kochać tak samo jak jak mężczyznę, który ją opuścił. Już większym szacunkiem darzyłam właśnie jego, przynajmniej wiedział jak śmiesznie mało znaczy 'miłość' dziwki.
Tak, jak pewnie zauważyłeś jestem cholernym odmieńcem, pół-elfką, o ametystowych oczach.Pewnie zginęłabym na ulicy, albo poszła w ślady matki ladacznicy, gdyby nie oni. Mężczyzna i kobieta, magiczka i skrytobójca. Nauczyli mnie paru rzeczy, pozwolili przetrwać, ale nie dali powodu by istnieć.
Stałam rozkoszując się zimnym wiatrem i ciemnym aksamitem nieba. Lubiłam noce takie jak ta. Które nie cuchnęły krwią, a jedynie przynosiły ze sobą ciepłą woń ogniska i żywicy.
- Wszystko w porządku? Nie wyglądasz najlepiej Shieen.
- W porządku. Nic mi nie jest.
Patrzyłam w spokojne oczy, brązowe oczy Hireina. Był człowiekiem czystej krwi, w przeciwieństwie do mnie. Poznałam go na ulicach Iiegen, podczas jednej z moich samotnych wędrówek. Chciał się do mnie przyłączyć. Pozwoliłam mu, bo czemu by nie? Wojownik taki jak on zawsze się przyda. Niedługo dołączyła również Sill'en, tak samo jak ja miała mieszaną krew. Chodź równocześnie, o wiele więcej szczęścia. Jej matka była elfką, a ona była wychowywana jak jedna z nich. Dla niej domem był las. Nienawidziła miast, chodź równocześnie była ich ciekawa. Siedziała właśnie na drzewie, czyszcząc sztylet z zaschniętej krwi. Wydawała się rozluźniona, chodź to zapewne tylko pozory. Jej błękitne oczy zawsze nad nami czuwały. Była niesamowitym strażnikiem.
Ostatnim towarzyszem stał się Zeyran, nie mogłam wtedy nawet dopuścić do siebie myśli, że go pokocham, do tego z wzajemnością. Patrzył na mnie. Tymi swoimi zielonymi oczami. Z taką czułością, z takim smutkiem.
Zazdrościłam mu, cholernie zazdrościłam że jest człowiekiem, że miał odwagę wyznać mi swoje uczucia. A ja wtedy go odtrąciłam, łamiąc tym samym serce na pół. Jego i moje.
Usiadłam bliżej ogniska. Panowała wśród nas cisza. Sill'en dalej czyściła swoją broń. Hiran chyba chciał coś powiedzieć, ale nie potrafił. Z każdą chwilą czułam się coraz gorzej, świdrowana ich spojrzeniami. Winili mnie, winili za to że odtrąciłam Zeyrana. Że go zraniłam.
Myślę że ta noc, jest już ostatnia. Nie potrafię już wytrzymać dłużej tych spojrzeń. Muszę odejść.Jak najdalej. Masz rację, po prostu chcę uciec. Jak tchórz. Ale co innego mi pozostaje? On na pewno mnie już nienawidzi.
- Ja... Chcę wam o czymś powiedzieć.
- O co chodzi, Shieen?
- Zeyran wpatrywał się we mnie, czułam że drży mi warga.
- Myślę że powinnam się z wami pożegnać. Jutro odchodzę.
- Co?! Nie możesz, przecież jesteśmy...
- Hirein niemalże krzyczał, wypowiadając te słowa.
- Zamknij się! To jej decyzja, jej życie. Jeśli chce może odejść nawet dzisiaj. A nam nic do tego.
- Posłałam wdzięczne spojrzenie Sill'en, może ona przynajmniej rozumiała.
- Jak powiedziała Sill'en, to moja decyzja. Proszę nie mieszaj się.
I znowu zapadło między nami milczenie, a później nastał nowy dzień.
Byłam już na nogach, gdy zaczęło świtać. Oprócz pół-elfki wszyscy jeszcze spali. O nic nie pytała gdy brałam swoje juki i odchodziłam w dal. Na północ? Może południe? Nie mam pojęcia Po prostu szłam przed siebie. Czując w piersi ogromny ciężar. Po policzkach spłynęło mi parę łez. Żałosne nieprawdaż?
Przemierzałam kolejne połacie ziemi w ten sposób, przez jakiś czas. Może parę dni, może tygodni. A wtedy znowu ich spotkałam. Nie mój błą. To nie byli oni, tylko ich zmasakrowane ciała.
Zaczęłam ciężko oddychać, po prostu nie wierzyłam. Nie potrafiłam przyjąć do wiadomości prostego faktu, patrząc w ich mętne oczy. Bałam się. Uspokojenie przyszło dopiero po chwili. Razem z milionami błyszczących łez. Sprawdziłam puls im wszystkim. To było niepotrzebne, na pierwszy rzut oka widać było że są martwi. Wszyscy, bez wyjątku. Cudu nie było, ten którego kochałam też leżał tam, a ja powinnam przy nim.
Los jest okrutny. Ciekawe czy też tak myślisz? Bo ja wtedy, w tej chwili rozpaczy nienawidziłam wszystkiego, nawet tego w co nie wierzyłam. Pomiatałam Bogiem, światem i tymi którzy ich zabili.Pewnie uważasz teraz że jestem potwornie żałosna. I masz świętą rację.
Wziełam głęboki wdech, do mej świadomości wreszcie wdarł się fakt, że klencze wśród trupów. Odór zgnilizny z każdą chwilą był coraz bardziej dokuczliwy. Może po prostu odejść, a później udawać że oni nigdy nie istnieli? Nie! Szybko wyrzuciłam tą obrzydliwą myśl z mojej głowy. Przecież i tak nie miałam powodów by układać usprawiedliwienia, dlaczego mnie wtedy nie było.
Przestałam klęczeć, położyłam się na nasiąkniętej krwią trawię. Wyjęłam z pochwy mój miecz Nie byłam zdolna do niczego. Aby ruszyć traktem wyznaczonym przez zemstę i żądzę mordu, ani by uwolnić się od cierpienia jednym, prostym cięciem. Nie potrafiłam nawet pójść własną drogą, nie oglądając się za siebie.
Gdy pogrążałam się coraz bardziej w tej rozpaczy, usłyszałam głosy. Obce i nieznane.
- O szlag. Ale jatka...
- Co za skurwysyny to zrobiły?
- Ta, to musiała być zasadzka. Lepiej idźmy już stąd, nie ma sensu tu siedzieć.
- Czekaj. Zobacz ta na środku chyba dycha jeszcze.
- Zobacz na jej ubranie, nie widać śladu zniszczenia, dziwne.
- Hej, żyjesz?
Podszedł do mnie jakiś mężczyzna. Siłą podniósł mój podbródek. I spojrzał w moje oczy. Oczy w których widać było odbicie śmierci. Ale nie zniechęcił się. Zmusił mnie bym wstała. Odeszła daleko od tego miejsca. Zmusił mnie do życia. Tego, które wiodę na dal, z którego staram się czerpać jak najwięcej. Bym już nigdy nie musiała cierpieć przez uczucia Bym mogła stanąć z honorem przed mężczyzną który znaczył dla mnie tak wiele. Ale to nastąpi nieco później. Ciekawe czy wtedy będę szczęśliwa? Cóż, tego nikt nie wie... Pewnie teraz śmiejesz się ze mnie. Może szydzisz, jaką to byłam niewdzięcznicą, jak byłam głupia. Ale to już koniec. Nie pozwolę by ktokolwiek znów sprawił że będę cierpiała. Bo jedno życie już zmarnowałam, tego które dostałam w darze, już nigdy nie pozwolę sobię odebrać. Bym mogła zginąć dumna ze swoich czynów.
Tak, jak pewnie zauważyłeś jestem cholernym odmieńcem, pół-elfką, o ametystowych oczach.Pewnie zginęłabym na ulicy, albo poszła w ślady matki ladacznicy, gdyby nie oni. Mężczyzna i kobieta, magiczka i skrytobójca. Nauczyli mnie paru rzeczy, pozwolili przetrwać, ale nie dali powodu by istnieć.
Stałam rozkoszując się zimnym wiatrem i ciemnym aksamitem nieba. Lubiłam noce takie jak ta. Które nie cuchnęły krwią, a jedynie przynosiły ze sobą ciepłą woń ogniska i żywicy.
- Wszystko w porządku? Nie wyglądasz najlepiej Shieen.
- W porządku. Nic mi nie jest.
Patrzyłam w spokojne oczy, brązowe oczy Hireina. Był człowiekiem czystej krwi, w przeciwieństwie do mnie. Poznałam go na ulicach Iiegen, podczas jednej z moich samotnych wędrówek. Chciał się do mnie przyłączyć. Pozwoliłam mu, bo czemu by nie? Wojownik taki jak on zawsze się przyda. Niedługo dołączyła również Sill'en, tak samo jak ja miała mieszaną krew. Chodź równocześnie, o wiele więcej szczęścia. Jej matka była elfką, a ona była wychowywana jak jedna z nich. Dla niej domem był las. Nienawidziła miast, chodź równocześnie była ich ciekawa. Siedziała właśnie na drzewie, czyszcząc sztylet z zaschniętej krwi. Wydawała się rozluźniona, chodź to zapewne tylko pozory. Jej błękitne oczy zawsze nad nami czuwały. Była niesamowitym strażnikiem.
Ostatnim towarzyszem stał się Zeyran, nie mogłam wtedy nawet dopuścić do siebie myśli, że go pokocham, do tego z wzajemnością. Patrzył na mnie. Tymi swoimi zielonymi oczami. Z taką czułością, z takim smutkiem.
Zazdrościłam mu, cholernie zazdrościłam że jest człowiekiem, że miał odwagę wyznać mi swoje uczucia. A ja wtedy go odtrąciłam, łamiąc tym samym serce na pół. Jego i moje.
Usiadłam bliżej ogniska. Panowała wśród nas cisza. Sill'en dalej czyściła swoją broń. Hiran chyba chciał coś powiedzieć, ale nie potrafił. Z każdą chwilą czułam się coraz gorzej, świdrowana ich spojrzeniami. Winili mnie, winili za to że odtrąciłam Zeyrana. Że go zraniłam.
Myślę że ta noc, jest już ostatnia. Nie potrafię już wytrzymać dłużej tych spojrzeń. Muszę odejść.Jak najdalej. Masz rację, po prostu chcę uciec. Jak tchórz. Ale co innego mi pozostaje? On na pewno mnie już nienawidzi.
- Ja... Chcę wam o czymś powiedzieć.
- O co chodzi, Shieen?
- Zeyran wpatrywał się we mnie, czułam że drży mi warga.
- Myślę że powinnam się z wami pożegnać. Jutro odchodzę.
- Co?! Nie możesz, przecież jesteśmy...
- Hirein niemalże krzyczał, wypowiadając te słowa.
- Zamknij się! To jej decyzja, jej życie. Jeśli chce może odejść nawet dzisiaj. A nam nic do tego.
- Posłałam wdzięczne spojrzenie Sill'en, może ona przynajmniej rozumiała.
- Jak powiedziała Sill'en, to moja decyzja. Proszę nie mieszaj się.
I znowu zapadło między nami milczenie, a później nastał nowy dzień.
Byłam już na nogach, gdy zaczęło świtać. Oprócz pół-elfki wszyscy jeszcze spali. O nic nie pytała gdy brałam swoje juki i odchodziłam w dal. Na północ? Może południe? Nie mam pojęcia Po prostu szłam przed siebie. Czując w piersi ogromny ciężar. Po policzkach spłynęło mi parę łez. Żałosne nieprawdaż?
Przemierzałam kolejne połacie ziemi w ten sposób, przez jakiś czas. Może parę dni, może tygodni. A wtedy znowu ich spotkałam. Nie mój błą. To nie byli oni, tylko ich zmasakrowane ciała.
Zaczęłam ciężko oddychać, po prostu nie wierzyłam. Nie potrafiłam przyjąć do wiadomości prostego faktu, patrząc w ich mętne oczy. Bałam się. Uspokojenie przyszło dopiero po chwili. Razem z milionami błyszczących łez. Sprawdziłam puls im wszystkim. To było niepotrzebne, na pierwszy rzut oka widać było że są martwi. Wszyscy, bez wyjątku. Cudu nie było, ten którego kochałam też leżał tam, a ja powinnam przy nim.
Los jest okrutny. Ciekawe czy też tak myślisz? Bo ja wtedy, w tej chwili rozpaczy nienawidziłam wszystkiego, nawet tego w co nie wierzyłam. Pomiatałam Bogiem, światem i tymi którzy ich zabili.Pewnie uważasz teraz że jestem potwornie żałosna. I masz świętą rację.
Wziełam głęboki wdech, do mej świadomości wreszcie wdarł się fakt, że klencze wśród trupów. Odór zgnilizny z każdą chwilą był coraz bardziej dokuczliwy. Może po prostu odejść, a później udawać że oni nigdy nie istnieli? Nie! Szybko wyrzuciłam tą obrzydliwą myśl z mojej głowy. Przecież i tak nie miałam powodów by układać usprawiedliwienia, dlaczego mnie wtedy nie było.
Przestałam klęczeć, położyłam się na nasiąkniętej krwią trawię. Wyjęłam z pochwy mój miecz Nie byłam zdolna do niczego. Aby ruszyć traktem wyznaczonym przez zemstę i żądzę mordu, ani by uwolnić się od cierpienia jednym, prostym cięciem. Nie potrafiłam nawet pójść własną drogą, nie oglądając się za siebie.
Gdy pogrążałam się coraz bardziej w tej rozpaczy, usłyszałam głosy. Obce i nieznane.
- O szlag. Ale jatka...
- Co za skurwysyny to zrobiły?
- Ta, to musiała być zasadzka. Lepiej idźmy już stąd, nie ma sensu tu siedzieć.
- Czekaj. Zobacz ta na środku chyba dycha jeszcze.
- Zobacz na jej ubranie, nie widać śladu zniszczenia, dziwne.
- Hej, żyjesz?
Podszedł do mnie jakiś mężczyzna. Siłą podniósł mój podbródek. I spojrzał w moje oczy. Oczy w których widać było odbicie śmierci. Ale nie zniechęcił się. Zmusił mnie bym wstała. Odeszła daleko od tego miejsca. Zmusił mnie do życia. Tego, które wiodę na dal, z którego staram się czerpać jak najwięcej. Bym już nigdy nie musiała cierpieć przez uczucia Bym mogła stanąć z honorem przed mężczyzną który znaczył dla mnie tak wiele. Ale to nastąpi nieco później. Ciekawe czy wtedy będę szczęśliwa? Cóż, tego nikt nie wie... Pewnie teraz śmiejesz się ze mnie. Może szydzisz, jaką to byłam niewdzięcznicą, jak byłam głupia. Ale to już koniec. Nie pozwolę by ktokolwiek znów sprawił że będę cierpiała. Bo jedno życie już zmarnowałam, tego które dostałam w darze, już nigdy nie pozwolę sobię odebrać. Bym mogła zginąć dumna ze swoich czynów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz