środa, 5 stycznia 2011

Praca konkursowa #5: Hermanos que bailan

Saloon powoli stawał się pusty, gdy tajemniczy mężczyzna wszedł do baru. jego twarz zakrywał kowbojski kapelusz, a ciało otulał mroczny płaszcz. Nieznajomy podszedł do lady
- Szklankę wody, poproszę – powiedział. Jego głos był cienki, jak u chłopca w czasie mutacji
- Wybacz, ale mogę wiedzieć, czego tu szukasz chło… to jest panie? – spytał barman.
Nieznajomy zdjął kapelusz, a oczom starego właściciela przybytku ukazała się twarz młodego mężczyzny, w wieku dwudziestu paru lat. Krótkie czarne włosy ledwie sięgały mu za ucho, ale wystarczyły, by musiał odgarnąć grzywkę. Niebieskie i głębokie jak ocean oczy, wyglądały tak, jak by były nieobecne. Na policzku miał cienką bliznę, która dodawała mu uroku i drapieżności.
- Powiedziano mi, że w tym saloonie, można się dużo dorobić – odpowiedział w końcu chłopak, upijając łyk wody. Jego ręce zdobiły czarne rękawiczki bez palców.
- Co ma pan konkretnie na myśli? – dopytywał się barman
- Wiem tyle, że jest tutaj podejrzany interes, zapewnia wysokie dochody swoim właścicielom – Nieznajomy położył duży nacisk na słowa „podejrzany interes", by usłyszeli je ostatni goście baru, siedzący przy swoim stole do kart. Ci przez chwilę szeptali między sobą, by później gwałtownie wstać, i podejść chłopaka
- Ja tu jestem szefem i dobrze ci radzę. Lepiej nie pytaj o rzeczy, o których nie chcesz wiedzieć – powiedział jeden z nich. Była to siódemka wysokich mężczyzn. Każdy nosił u pasa rewolwer.
- Nie szukam kłopotów panowie – odparł chłopak, ponosząc się powoli, jednak dwójka mężczyzn siłą posadziła go na stołku
- Barman! Idź na zaplecze. My już sobie pogadamy z tym chłopaczkiem –
Starzec potulnie poszedł za drzwi, a herszt wyciągnął pistolet, i przystawił go chłopakowi do głowy
- No a teraz powiedz co wiesz o naszym interesie – powiedział.
Nieznajomy westchnął
- Ponoć gdzieś w tym przeklętym kraju jest taki bar, gdzie ceną za usługi jest ludzka krew, składana samemu diabłu. – odparł młodzieniec, czym kompletnie zaszokował mężczyzn
- Kto tak gada?! – krzyknął bandzior, przyciskając palec do spustu.
- Mój brat – odpowiedział ze stoickim spokojem chłopak, a nim mężczyźni zdążyli zareagować, usłyszeli strzał, i głowa ich herszta wybuchła
- Co do cholery! – krzyknęli pozostali.
W drzwiach stanął wielki, masywny mężczyzna. Jego ciało otulał taki sam płaszcz, jak młodzieńca, i na dodatek nosił taki sam kowbojski kapelusz. W jednym ręku dzierżył pistolet, a w drugim podtrzymywał plecak.
- Ajajajaj. Przepraszam za kłopoty, i dziękuje za zaopiekowanie się moim niesfornym braciszkiem. – rzekłszy to, mężczyzna odłożył torbę. Jego głos był tak gruby i donośny, że wywołał lęk u bandytów. Zdjąwszy swój kapelusz, odgarnął grzywkę. Miał równie czarne włosy, co jego brat, jednak były o wiele dłuższe. Jego oczy były niebieskie jak u brata.
- Panie i Panowie! Przed wami dziadek prezydenta, który wyszkolił 300 spartan. Jack Dancerson! – powiedział chłopak, upijając wodę do dna.
- Te młody! Mówiłem, żebyś mnie tak nie chwalił? – spytał mężczyzna, cały czas celując z pistoletu w pozostałą szóstkę mężczyzn.
Ci nagle zdali sobie sprawę z ich przewagi liczebnej, i wyciągnęli swoje rewolwery.
- Chcesz zabić nasz wszystkich sam? – spytał jeden z nich
- A kto powiedział, że jestem sam? – odpowiedział pytaniem Jack
- Co? Kto tu jest jeszcze? – spytali bandyci
- No pierwszą osoba jest Bóg – powiedział mężczyzna, lecz nagle się zamyślił – nie zaraz. Jeśli Bóg występuje w trzech osobach, to mam cztery osoby wsparcia.
- Kto do diabła wspiera takiego dziwaka jak ty? – spytał bandyta, celując w Jacka, na co ten się sarkastycznie uśmiechnął
- Mój mały braciszek, Juan – odparł, a kolejna dwójka napastników leżała na ziemi
Młodzieniec wyciągnął ukrytą w rękawach parę rewolwerów, którymi odstrzelił bandytów
- Aby a pewno to jest cel? – spytał Juan swojego brata
- Tutejszy pastor ich rozpoznał – odparł brat, zabijając kolejnych bandytów, aż podłogę zakryła ich krew.
- To wszyscy? – spytał się młodszy z braci, na co starszy pokiwał przecząco głową
- Cały ten saloon, to jedna wielka brama. – odparł Jack, pokazując na ostatnich gości baru. Każdy stał się blady, a zęby zmieniły się w znane braciom kły.
- Wampiry – stwierdził Juan, oraz uskoczył przed wielkim demonem, który rzucił się w jego stronę.
Jack wycelował w grupkę wampirów przed nim, i strzelił ze swojej wielkiej strzelby. Ciała wybuchły, a na ich błękitna krew splamiła podłogę baru
- Na tanie piwo mojej babci! Nie mam już naboi – krzyknął Juan
- Witaj w klubie – odparł Jack, który wyrzucił swoją zużytą strzelbę,
Wampiry w mgnieniu oka się nabrały pewności siebie
- No i co? Jak nas teraz pozabijacie? – spytał któryś z demonów, a reszta zaczęła się głośno śmiać
Bracia wykonali razem parę salt do tyłu, by doskoczyć do wielkiego plecaka, który wcześniej upuścił Jack
Młody Juan rzucił o ziemię mały pakunek, który oślepił potwory na krótką chwilę.
- Gdzie oni są? – spytał jeden z wampirów, spostrzegając, że bracia zniknęli. Chwilę później, jego głowa leżała na podłodze, a młodzieńcy stanęli nad jego ciałem.
Juan dzielnie dzierżył w ręku wielki, szeroki miecz, gdy jego brat pewnie trzymał dwie katany.
- Ten się liczy dla ciebie. Szybciej obciąłeś mu jego paskudną mordę – powiedział Jack
- Czyli mamy 1:0 – odparł Juan – Zostało nam… 12 wampirów. – policzył dokładnie demony naokoło – ten kto zabije mniej, stawia wygranemu pół godziny z dziwką –
- Ledwo ci kutas staje, a ty już chcesz ruchać? – spytał starszy z braci, wyraźnie rozbawiony – No dobra, przyjmuję zakład – rzekłszy to, zabił demona, który rzucił się na niego z impetem.
Stary Barman obserwował całe to wydarzenie z swojego kącika na zapleczu. Potwory, które tyle lat go terroryzowały, i zmuszały do ich niecnego interesu, właśnie wąchały kwiatki od spodu. Przyjrzał się uważnie swoim wybawicielom i zamarł, gdy spod ich płaszczów zauważył dwa małe medaliony, z żelaznym krzem na tarczy, którego pilnowały dwa miecze, a samo drzewo niszczyło pentagram.
Teraz przyjrzał się uważnie technice, którą posługiwali się bracia. Wyglądali, jak tancerze, którzy walczyli o wygraną w najbardziej znanych zawodach tanecznych
Hermanos que balion – Tańczący bracia. Tak brzmiał ich przydomek.
***
Gdy słońce weszło, Jack i Juan przebili ostatniego, wielkiego Wampira, którzy rzucił im się pod miecz.
Spojrzeli na siebie złowrogo
- ALE TEN SIĘ LICZY DLA MNIE! – krzyknęli
- Oj, Szczeniaku, to ja go załatwiłem. Schowaj swojego kutasa do portek, bo nagroda jest moja. – powiedział Jack
- Oho, ktoś tu się napalił. Czyżby nagle przestała cię obchodzić przysięga Demonologa? – spytał Juan
- Przyganiał kocioł garnkowi – odparł Starszy brat – To nie ja łamie przysięgę z co druga dziewczyną z miasta, w którym zatrzymujemy się na jedną noc
- Cóż, nie moja wina, że jestem bardziej atrakcyjny od ciebie –
- Chyba raczej na twoją giwerę, bo za twarz, to by cię nasza własna matka sprzedała – Jack posłał bratu groźne spojrzenie, czekając na jego ripostę
- Co nie zmienia faktu, że umiem sprawić, by kobieta była wilgotna między nogami przed stosunkiem. To bardzo ułatwia zaliczanie panienek na boku. –
- A się dziwisz, jak Gracia nazywa ciebie starym dziwkarzem – odparł starszy brat, chowając miecze do plecaka
- Ale to nie mi sprawia wytłumaczenie jej, jak to zachodzi między mężczyzną a kobietą – Juan uskoczył przed pięścią brata
- ŻE CO ŻEŚ ZROBIŁ? – spytał Jack, z gniewnym spojrzeniem. Na punkcie ich siostry miał swego rodzaju kompleks – potrafił odstrzelić każdego osobnika płci męskiej, który pojawił się w jej pobliżu. Juan oczywiście inaczej podchodził do relacji damsko-męskich więc nie miał oporów, przed zapoznaniem z nimi siostry.
- To co słyszałeś, niech mała pozna kawałek świata – Tym razem pięść dosięgła zranionego policzka młodzieńca
- Wiesz co zrobiłeś?! Ona mogła teraz pójść z pierwszym lepszym kutasem do łóżka, żeby sprawdzić prawdomówność twoich słów – Jack złapał się za głowę
- Ale przesadzasz. Ja jej… –
- Jedziemy natychmiast do domu! – rozkazał starszy mężczyzna, biorąc brata za płaszcz.
Gdy wyszli z Saloonu, stary barman ocenił zniszczenia.
Będzie musiał wydać bardzo dużo swoich pieniędzy na nowe meble, szklanki i naczynia. Jednak uśmiechnął się mimo woli, oraz wyjrzał na wschodzące słońce.
„Więc to tacy są demonologowie – mimo że niszczą, to jednak pomagają ludziom, a przy okazji sami nimi zostają" pomyślał, zabierając się do sprzątania swojego baru.

Autor: Futon_Rasengan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz