- Dobry wieczór Sam – męski głos z fotela pod ścianą zatrzymał go w progu. Zapaliła się stojąca obok lampka. Młody mężczyzna w czarnym garniturze trzymał dłoń na pistolecie z tłumikiem leżącym na podłokietniku. Przez myśli policjanta przemknęło, że na taki garnitur musiałby wydać półroczną pensję, lecz na głos zapytał:
- kim pan jest?
- dobrze wiesz kim jestem. - głos obcego był denerwująco spokojny – nie chciałeś słuchać, gdy cię grzecznie proszono, żebyś odpuścił.
- tak bardzo grzecznych – oficer usilnie starał się ukryć zdenerwowanie. Próbowano go przekupić, potem były groźby, wreszcie trafił do szpitala, ale nie poddał się, był jednym z nielicznych usiłujących walczyć ze zorganizowaną przestępczością.
- powiedz mi, dlaczego tak usilnie starasz się być uczciwym gliną?
- robię to, co do mnie należy. Nie dam się kupić ludziom, którzy dają dzieciakom broń do ręki.
- te dzieciaki i tak by ją dostały. W ten czy inny sposób. - facet powoli wstał z fotela. Zawsze trafiał się jakiś glina próbujący zmienić świat. Zawsze. Jeden strzał. Na takich nie było innego sposobu. On był tym, który przychodzi, gdy inne metody zawiodą. Wyszedł frontowymi drzwiami. Gdyby został tam pięć minut dłużej, pewnie usłyszał by cichy płacz. Płacz dziewięcioletniej dziewczynki oglądającej całą scenę z komórki pod schodami. Weszła tam tuż przed przyjściem obcego i do tej pory była cicho. Zabił jej ojca. Tak po prostu, jakby to było coś normalnego. Słyszała go, jak wcześniej rozglądał się po domu. Wchodził do każdego pokoju, ale jakimś cudem nie zajrzał do jej kryjówki. Nie mógł wiedzieć, że tam jest. Uciekła z domu, gdy mama kłóciła się z mężem. Ostatnio ciągle się kłócili, więc nie wytrzymała i uciekła, do taty. Nie mogła tu zostać. Wybiegła z domu ojca. Na oślep, byle jak najdalej od tego miejsca. Tak trafiła do Chinatown. Ktoś zabrał ją do siebie, nakarmił i położył spać. Starsze małżeństwo prowadzące sklep z ziołami i różnymi specyfikami orientu. Po tygodniu udało im się namówić ją do powrotu, do matki. Ale i tak odwiedzała ich prawie codziennie. Początkowo tylko pomagała w sklepie. Aż do tamtego dnia. Pani Shiro źle się czuła, więc to ona obsługiwała nielicznych klientów, potem zamknęła sklep i zaniosła wieczorną herbatę jej mężowi na dach. Wiele razy widziała w telewizji ludzi ćwiczących Tai Chi, ale po raz pierwszy mogła wtedy przyjrzeć się temu z bliska. Odstawiła tacę na niski stolik, podeszła bliżej i próbowała naśladować ruchy staruszka. Śmiał się z niej, że jest sztywna jak kłoda i takie tam. Poprosiła, żeby ją uczył. Odmówił prawie od razu niczego nie wyjaśniając. Ale ona była uparta. Nadal przychodziła, ale od tej pory zawsze śpieszyła się do domu. Kupiła książkę o tej sztuce walki i próbowała sama. Póki nie odwiedził ich pan Shiro i nie zobaczył jej prób. Prawie podbiegł do niej i zaczął poprawiać, udzielać wskazówek. Kiedy zorientował się, co robi, było już za późno. W końcu zgodził się być jej nauczycielem.
Dokładnie jedenaście lat później, los znów zetknął ją z tamtym człowiekiem. Mordercą jej ojca. Widziała go jak wychodził z hotelu i wsiadał do samochodu. To była niewielka wyspa na południe od Kuby. Ale nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Wbiegli do budynku. Jack i Matt obstawili windy, a ona i Steve wbiegli na schody. Marie osłaniała ich z okna przeciwległego budynku. Wpadli do apartamentu na drugim piętrze. Trzy trupy. Strzał prosto w serce. Żadnych śladów. Mieli rozkaz przejąć człowieka nazwiskiem Cesar Alvarez podczas transakcji. Człowiek ten wykonywał rozkazy bezpośrednio od prawej ręki Papy Muerte. Teraz był to tylko trup w drogim garniturze. Ktoś coś mówił, ale słowa do niej nie docierały. Przed oczami miała jedynie twarz tamtego faceta, który mim upływającego czasu, nic się nie zmienił przez te jedenaście lat. Widziała, że to on ich ubiegł, że te trupy na drogim dywanie, to jego sprawka. Ale nic nie mogła na to poradzić. Teraz już był daleko, to pewne. Przynajmniej wiedziała dla kogo ten człowiek pracuje. Muerte musiał dowiedzieć się o zdradzie Alvareza i pozorowanym ataku. Wysłał Czyściciela. Tego, który przychodzi, gdy inne metody zawiodą. Wiedziała, że oni nie mają nazwisk. Oficjalnie nie żyją. Dawno temu, jej ojciec nie dał się przekupić, ani zastraszyć i zapłacił za to życiem.
Podczas kolejnej akcji było podobnie. Na miejscu zastali kilka trupów i nic poza tym. Ale tym razem nikt nie widział tamtego człowieka. Spotkała go przypadkiem pół roku później.
Jadła lunch w swojej ulubionej knajpce w Nowym Yorku. Dosłownie na sekundę wyjrzała przez okno na ulicę. Rozpoznała go od razu. Szedł pewnym siebie krokiem, a ludzie sami schodzili mu z drogi. Nie zastanawiała się. Położyła banknot na stoliku i ruszyła za nim. Zszedł na stację metra. Cały czas starała się zachować dystans. Stał sam na peronie.
- mogę wiedzieć dlaczego mnie śledzisz? - spytał nie odwracając się.
- nie wiesz? Widzieliśmy się już – odparła chowając się a kolumną
- chodzi o tego zdrajcę niedaleko Kuby? - spytał kpiąco
- Nie, choć to pokrzyżowało nam szyki – odpowiadając sprawdziła magazynek i odbezpieczyła broń. Byli sami na stacji, nie musiała obawiać się panikujących cywili.
- Los Angeles? Rzym? Kair? Itoman? - wypytywał dalej tym cholernie uprzejmym tonem.
- Nowy York jedenaście lat temu. - odpowiedziała w końcu.
- to dawno.
- zabiłeś uczciwego policjanta z 23 posterunku – aż kipiała ze złości. Drażnił ja ten lekceważący ton.
- aaa, pamiętam. Miał ładny dom. - Niby nic sobie z niej nie robił, ale na pustej stacji odbezpieczenie broni było słychać aż zbyt dobrze. Sekundę później kula trafiła w kolumnę, za którą stała. Odpowiedziała tym samym, ale oszczędzała amunicję. Został jej jeszcze jeden pełny magazynek, gdy strzały przeciwnika ucichły. Przeładowała, ale schowała broń do kabury. Wyszła na peron. Zdążyła doliczyć zaledwie do siedmiu, gdy zarzucił jej pętlę na szyję. Przewidziała to. Struna pękła z jękiem napierając na nóż. Uderzyła go łokciem w twarz. Odruchowo pochylił się robiąc kilka kroków w tył. Prawie od razu poprawiła kopnięciem w szczękę. Uderzył głową w kafelki z głośnym echem.
- to był mój ojciec – usłyszał zanim pocisk 9 mm rozwalił mu czaszkę. W tym samym momencie uświadomił sobie, że ten jeden jedyny raz, dawno temu, popełnił błąd. Nie sprawdził dokładnie całego domu, a jedynie zajrzał do pokojów. Przecież wiedział, że ten glina jest po rozwodzie. Że jego żonie nie układa się z nowym mężem i może tam być ich dziecko. Dzieciaki lubią uciekać od wrzasku rodziców. Tyle razy ostrzegano go przed zemstą. Wtedy się śmiał. Umierając musiał przyznać rację swojemu nauczycielowi. Mordercy, a zwłaszcza czyściciele, ci, którzy przychodzą na końcu, umierają na długo przed emeryturą. Zaniedbanie owocujące zemstą.
Kapitan Megan Stone spokojnym krokiem weszła do mieszkania na Brooklinie. Tej nocy, po raz pierwszy od wielu lat nie będzie koszmarów. Dowódca 9 oddziału specjalnego CIA, oficjalnie nie istniejącego, w końcu po tylu latach może spać spokojnie.
Autor: Feanil
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz