„Ponieważ czas dziesięciu bilionów lat jest tak kruchy, tak ulotny wzbudza słodko- gorzką, prawie łamiącą serce czułość.” – Tymi słowami zaczyna się jedna z najlepszych, o ile nie najlepsza seria wojskowa.
Now and Then, Here and There (jap. Ima, Soko ni Iru Boku), bo o tym tytule jest ta recenzja. Akcja rozpoczyna się kiedy to zwyczajny, choć nieco nadpobudliwy uczeń gimnazjum, Shu (Shuzo Matsutani), jak co ranek wstaje je śniadanie i rusza jak każdy grzeczny uczeń do szkoły. Następnie na zajęcia w klubie Kendo, gdzie walczy ze swoim największym rywalem. Krótko całkowicie zwyczajny dzień, najnormalniejszego chyba protagonisty w świecie anime. Wszystko jednak zmienia się kiedy po przegranej z wyżej wymienionym „rywalem” idzie do miejscowej fabryki i wspina się na jeden z fabrycznych kominów. Jednak niedługo potem orientuje się, ze na innym komienie, siedzi siwowłosa cicha, dziewczyna w mniej więcej jego wieku. I od tego momentu jego spokojne życie wywraca się do góry nogami. Okazuje się bowiem, ze owa piękność, zwana Lala – ru jest poszukiwana przez żołnierzy tajemniczego imprerium z innego świata. Nasz odważny albo nierozgarnięty bohater stara się uratować tę tajemniczą nieznajomą, co powoduje, że przenosi się razem z porywaczami do innego świata, gdzie prowadzona jest włąsnie wojna.
I na tym mój wywód odnośnie fabuły się kończy, gdyż każde dodatkowe słowo byłoby już czystym spoilerem. Od razu musze jednak jeszcze dodać, że fabuła, jest jedną z największych zalet tej serii. Momentami spokojniejsza, dla zebrania myśli i ogarnięcia, uczuć,przemyśleń bohaterów, a miejscami niezwykle dynamiczna. Przez co widz, niebędzie mógł narzekać na nudę. Działania wojskowe wyglądają na przemyślane. Nie doświadczymy tutaj fenomenu, że jeden bądź grupa do siedmiu osób rozgromi armię liczącą stu, lub więcej żołnierzy, przy pomocy swoich nadprzyrodzonych mocy. Wszystkie działania, jak najbardziej trzymają się prawa fizyki.
Nie ma tu również żadnego śmiesznego patosu, przy śmierci jakieś osoby. Żołnierz, jak dostanie w brzuch, bądź gdziekolwiek indziej nie wygłasza, monologu, a la Hamlet, czy większośc umierających postaci anime, tylko po prostu pada, albo co wytrwalszy, dycha jeszcze przez maks. Kilka minut. Nie ma tam sytuyacji, że osoba trafiona w serce, walczy niczym Ichigo, czy inny antagonista. Kulka w serce, równa się śmierć.
Bohaterowie, też prezentują doskonałą plejadę osobowości. Praktycznie każda postać, czy to pierwszo, czy też drugo, albo nawet trzecioplanowa, dostaje swoje 5 minut. Widz ma możliwość wczucia się w daną sytuację, i psychololgię danej postaci. Czy to to zawodowego żołnierza, czy kobiety opiekującej się sierotami wojennymi. Sami możemy zadecydować, kogo stronę trzymamy.
I teraz zaczyna się prawdziwa orka na ugorze, czyli grafika. Seria ma już owszem swoje dwanaście, trzynaście lat, jednak nawet wiek nie usprawiedliwia wszystkiego. Kreacje postaci są niezwykle ubogie. Dostajemy właściewie karykatury, bez cieni na twarzy czy rysów. I to nie tylko u drugo planowych postaci, ale nawet głowne role, nie ustrzegły się tego problemu. Tła również nie zachwycają. Można powiedzieć, ze jakieś tam tło jest, ale nie jest to coś, nad czym można zawiesić oko, albo zachwycać się. Tutaj tło jest tylko po to żeby zapełnić pustą przestrzeń. Krótko mówiac grafika jest zdecydowanie najsłabszą stroną tej serii. I tak jak już wspomniałem, nie można tego usprawiedliwiać, wiekiem, kiedy to o pięc lat starszy Evangelion, może się pochwalić naprawdę bardzo dobrą grafiką.
Dobra przyszedł czas na muzykę. Zacznę od Openingu i Endingu. Opening, to tylko muzyka, a właściwie, to połączenie bębnów i czegoś podobnego do lutni. Zresztą Op służy tylko i wyłacznie, przedstaawieniu nam ważniejszych postaci serii. Z Endingiem jest już lepiej, Piosenka „Lullaby” zaśpiewana przez Reiko Yasuhara Jest niezwykle spokojnym kawałkiem, który świetnie pasuje po niektórych końcówkach danych odcinków i buduje odpowiedni nastrój. W samej serii muzyka jest niezwykle dobrze dopasowana do aktualnych a\wydarzeń. Kiedy są jakieś monologi, bądź chwila na przmyślenia, da się w tle usłyszeć dźwięk skrzypiec i fortepianu, natomiast przy wlakch wyraźne dudnienie bębnów. Nie są to jednak kawałki, które moznaby słuchać osobno na mp3. Są to po prostu kawałki, kttóre mają swój określony cel, ktróry doskonale spełniają.
Na zakończenie powiem, że seria porusza wiele moralnych problemów. Nie, nie zdradzę, jakich. Niech widz sam spróbuje je znaleźć. Seria jest na pewno wybitna w natłotu obecnych haremówek, ecchi i innych tego typu serii. Jest jesdną z niewielu klejnotów, po które trzbea zanurkować, do bardzo głobbokich mórz. Jest to seria zdecydowanie, dla dojrzalszych widzów, gdyż młodzież z pewnością, się przy tej serii zanudzi. Seria skłania do myślenia. Nie jest to seria, którą można obejrzeć w przerwach pomiędzy jedną komedią, a drugą. Trzbea nad nią spokojnie zasiąść i się wczuć w całą sytuację przedstawionego świata. Gorąco polecam.
Now and Then, Here and There (jap. Ima, Soko ni Iru Boku), bo o tym tytule jest ta recenzja. Akcja rozpoczyna się kiedy to zwyczajny, choć nieco nadpobudliwy uczeń gimnazjum, Shu (Shuzo Matsutani), jak co ranek wstaje je śniadanie i rusza jak każdy grzeczny uczeń do szkoły. Następnie na zajęcia w klubie Kendo, gdzie walczy ze swoim największym rywalem. Krótko całkowicie zwyczajny dzień, najnormalniejszego chyba protagonisty w świecie anime. Wszystko jednak zmienia się kiedy po przegranej z wyżej wymienionym „rywalem” idzie do miejscowej fabryki i wspina się na jeden z fabrycznych kominów. Jednak niedługo potem orientuje się, ze na innym komienie, siedzi siwowłosa cicha, dziewczyna w mniej więcej jego wieku. I od tego momentu jego spokojne życie wywraca się do góry nogami. Okazuje się bowiem, ze owa piękność, zwana Lala – ru jest poszukiwana przez żołnierzy tajemniczego imprerium z innego świata. Nasz odważny albo nierozgarnięty bohater stara się uratować tę tajemniczą nieznajomą, co powoduje, że przenosi się razem z porywaczami do innego świata, gdzie prowadzona jest włąsnie wojna.
I na tym mój wywód odnośnie fabuły się kończy, gdyż każde dodatkowe słowo byłoby już czystym spoilerem. Od razu musze jednak jeszcze dodać, że fabuła, jest jedną z największych zalet tej serii. Momentami spokojniejsza, dla zebrania myśli i ogarnięcia, uczuć,przemyśleń bohaterów, a miejscami niezwykle dynamiczna. Przez co widz, niebędzie mógł narzekać na nudę. Działania wojskowe wyglądają na przemyślane. Nie doświadczymy tutaj fenomenu, że jeden bądź grupa do siedmiu osób rozgromi armię liczącą stu, lub więcej żołnierzy, przy pomocy swoich nadprzyrodzonych mocy. Wszystkie działania, jak najbardziej trzymają się prawa fizyki.
Nie ma tu również żadnego śmiesznego patosu, przy śmierci jakieś osoby. Żołnierz, jak dostanie w brzuch, bądź gdziekolwiek indziej nie wygłasza, monologu, a la Hamlet, czy większośc umierających postaci anime, tylko po prostu pada, albo co wytrwalszy, dycha jeszcze przez maks. Kilka minut. Nie ma tam sytuyacji, że osoba trafiona w serce, walczy niczym Ichigo, czy inny antagonista. Kulka w serce, równa się śmierć.
Bohaterowie, też prezentują doskonałą plejadę osobowości. Praktycznie każda postać, czy to pierwszo, czy też drugo, albo nawet trzecioplanowa, dostaje swoje 5 minut. Widz ma możliwość wczucia się w daną sytuację, i psychololgię danej postaci. Czy to to zawodowego żołnierza, czy kobiety opiekującej się sierotami wojennymi. Sami możemy zadecydować, kogo stronę trzymamy.
I teraz zaczyna się prawdziwa orka na ugorze, czyli grafika. Seria ma już owszem swoje dwanaście, trzynaście lat, jednak nawet wiek nie usprawiedliwia wszystkiego. Kreacje postaci są niezwykle ubogie. Dostajemy właściewie karykatury, bez cieni na twarzy czy rysów. I to nie tylko u drugo planowych postaci, ale nawet głowne role, nie ustrzegły się tego problemu. Tła również nie zachwycają. Można powiedzieć, ze jakieś tam tło jest, ale nie jest to coś, nad czym można zawiesić oko, albo zachwycać się. Tutaj tło jest tylko po to żeby zapełnić pustą przestrzeń. Krótko mówiac grafika jest zdecydowanie najsłabszą stroną tej serii. I tak jak już wspomniałem, nie można tego usprawiedliwiać, wiekiem, kiedy to o pięc lat starszy Evangelion, może się pochwalić naprawdę bardzo dobrą grafiką.
Dobra przyszedł czas na muzykę. Zacznę od Openingu i Endingu. Opening, to tylko muzyka, a właściwie, to połączenie bębnów i czegoś podobnego do lutni. Zresztą Op służy tylko i wyłacznie, przedstaawieniu nam ważniejszych postaci serii. Z Endingiem jest już lepiej, Piosenka „Lullaby” zaśpiewana przez Reiko Yasuhara Jest niezwykle spokojnym kawałkiem, który świetnie pasuje po niektórych końcówkach danych odcinków i buduje odpowiedni nastrój. W samej serii muzyka jest niezwykle dobrze dopasowana do aktualnych a\wydarzeń. Kiedy są jakieś monologi, bądź chwila na przmyślenia, da się w tle usłyszeć dźwięk skrzypiec i fortepianu, natomiast przy wlakch wyraźne dudnienie bębnów. Nie są to jednak kawałki, które moznaby słuchać osobno na mp3. Są to po prostu kawałki, kttóre mają swój określony cel, ktróry doskonale spełniają.
Na zakończenie powiem, że seria porusza wiele moralnych problemów. Nie, nie zdradzę, jakich. Niech widz sam spróbuje je znaleźć. Seria jest na pewno wybitna w natłotu obecnych haremówek, ecchi i innych tego typu serii. Jest jesdną z niewielu klejnotów, po które trzbea zanurkować, do bardzo głobbokich mórz. Jest to seria zdecydowanie, dla dojrzalszych widzów, gdyż młodzież z pewnością, się przy tej serii zanudzi. Seria skłania do myślenia. Nie jest to seria, którą można obejrzeć w przerwach pomiędzy jedną komedią, a drugą. Trzbea nad nią spokojnie zasiąść i się wczuć w całą sytuację przedstawionego świata. Gorąco polecam.